Miesiąc: kwiecień 2007

poznań. przed

[11] zadzwonił edward pasewicz i spytał, czy ja może nie chciałbym wyjść na środek podczas najbliższego festiwalu w poznaniu i przeczytać na głos parę tekstów. ja mówię, że, edward, chciałbym, ale mam wątpliwość natury temporalnej, ponieważ festiwal odbywa się w czasie, kiedy ja powinienem w trójmieście na przysłowiowej dupie siedzieć i na przysłowiowym pulsie przed kolejnym slamem rękę trzymać. a slam, ten nasz slam sopocki, o którym szerzej za parę dni, już trzynastego przecież, czyli jakby bardzo blisko poznania – co należy uznać za okoliczność kolidującą albo w ogóle wykluczającą. z drugiej jednak strony – poznań rulez, poznaniowi się nie odmawia, toteż mówię edwardowi, że kurczę, na krótko, bo na krótko, ale będę. tym samym pozwolę sobie serdecznie zaprosić wszystkich tych z państwa, którzy akurat znajdą się w pobliżu, na kolejny poznań poetów, odbywający się w dniach 9-12 maja. jakby kogo interesowało, wezmę udział w happeningu liryka żywa jedenastego w piątek. aj!

untitled

(metafizyka, bracie, metafizyka jest właśnie wtedy i właśnie tam, w tej niewidzialnej przestrzeni między tobą a nią, gdy nagle stajecie pośród tłumu, pośród nieprzebranej gawiedzi dusz obojętnych i nieciekawych, a w tle pobrzmiewa akordeon, szuranie butów i wątły głos staruszka, któremu zachciało się pić, i ona ściska waszą dłoń jeszcze mocniej niż przed chwilą, i w twoje zdziwione zagląda oczy, jakby prosiła, abyś domyślił się sam, bo nadal nic nie mówi i tylko delikatny grymas zdradza na twarzy. aż wreszczie po chwili usta swoje do ucha twojego przyłoży i czule wyszepcze: „misiek, no przecież siku„)

teza o głupocie

[10] ja w sprawie pomysłów romana i jego kolegów od broni zachowuję oczywiście głęboką nieufność i jest to nieufność, mówiąc krótko, wobec głupoty. bo ja cały ten romanowy stosunek do świata i ludzi uznaję właśnie za jakiś rodzaj głupoty i to głupoty najgorszego sortu – nieuświadomionej, wessanej z mlekiem matki, w skutkach, jeśli do skutków dochodzi, zawsze zatrważającej

prawda. niech pierwszy kamieniem rzuci ten, któremu nie zdarza się palnąć publicznie jakiegoś głupstewka. mnie się zdarza dosyć często i niekiedy są to głupstewka, a niekiedy głupstwa ciężkiego kalibru, jednak tym, co odróżnia idiotę uświadomionego od nieuświadomionego romana – jest wstyd. romanowi nie wstyd i ten swój podręcznikowy (nomen omen, zresztą) idiotyzm ochoczo wystawia en public (czy ty to widzisz? czy się nie wstydzisz?), albowiem formacja, której ów przewodniczy, głupotę najwidoczniej uznała za cnotę. chociaż z drugiej strony słusznie: idiota się wszak nie boi, idiota ma czelność każdego niepoważnego pomysłu (raz, dwa, trzy) bronić ze świętym przekonaniem, że walczy w dobrej sprawie i nic, nic naprawdę nie jest w stanie zbić takiego idioty z pantałyku, czego bolesnym przykładem niech będzie choćby pomysł tej nieszczęsnej amnestii maturalnej, gdzie starsi idioci wyświadczają przysługę idiotom młodszym, zasilając w ten sposób liczne już szeregi idiotów w populacji. chuj z nimi

tym niemniej, mówiąc już najzupełniej poważnie, ideę wprowadzenia mundurków do szkół osobiście oceniam za ciekawą i wartą rozważenia. i średnio mnie przekonują argumenty oponentów, że się proces uniformizacji w prostej linii przekłada na kreowanie społeczeństwa „niewolników” (sic!). ja, proszę państwa, taki mundurek chętnie bym założył, co deklaruję jako osoba, która jeszcze kilka lat temu chodziła po szkole w korkach i żółtym dresie z turkusowym numerem „7” na piersi prawej. i nie że ja sobie taki stajl upodobałem – czasy były ciężkie i to był mój strój na tak zwane wyjścia

hity

[9] w życiu tak właściwie przywiązany jestem do trzech rzeczy: internetu, mięsa, butów (i o ile w przypadku internetu i mięsa myślę raczej o pewnych kategoriach ogólnych, a nie na przykład o kurczaku ujrzanym tydzień temu na straganie w wejherowie, o tyle w przypadku butów chodzi o moje własne brązowe, schludne, proste, przede wszystkim zaś proste, bo ja sobie prostotę w bucie cenię, proszę państwa, najbardziej ze wszystkiego. ale nie o tym jest, nie o tym, choć po części także o tym)

w związku z tym, iż nie jestem przywiązany, postanowiłem zrobić porządek z kartonami o zawartości, że tak powiem, sentymentalnej. ja takie kartony, proszę państwa, z zawartością sentymentalną posiadam naprawdę, w sensie one faktycznie u mnie zalegają w mieszkaniu na podłodze jako efekt innych porządków, co przypomina nieco filmowy kadr z pakowania się na okazję wyprowadzki na przykład mojej osobistej, z punktu a do punktu bliżej nieokreślonego

ja sobie często powtarzam, że mężczyzna sentymentalny brodzi jak ta łódka mickiewiczowska w miejscu, a mnie się chce do przodu, choć w ogóle najchętniej to chciałbym od początku, bez tego ciężkiego jak tory bagażu kartonów, które są jak żywy, wciąż tętniący dowód w sprawie, mówiąc krótko: mnie, drodzy państwo, moje doświadczenie życiowe po prostu uwiera. z drugiej jednak strony, jest w tym jakaś lekcja, albo lepiej nauczka, bowiem kto nie zna przeszłości, na wiecznego skazany jest zbója

szyst

(korzystając z przerwy, jaka się tutaj zrobiła, chciałem zapewnić, że u mnie wszystko w porządku – nie choruję, jem dużo i zdrowo, upijam się rzadziej. w wolnych chwilach odkrywam uroki zabaw siekierą i samotnych wędrówek po lesie. las rośnie długo, płonie szybko – pamiętajmy o tym, kiedy przyjdzie nam do głowy coś fajnego)

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑