Miesiąc: czerwiec 2007

untitled

(bywa tak, że się człowiek zaniepokoi. że wróci człowiek do domu, do zosi wróci i zosi w domu nie znajdzie. bo właśnie wyszła zosia, wyszła i wróci za niedługo. i w tej chwili niedługiej, kiedy zosi nie będzie, zamyśli się człowiek nad sobą, a właściwie zamyśli nad zosią, i z tych myśli o zosi, które są jak przyczółek, wyprowadzi myśl nową, zupełną – że jest dobrze, że jest człowiekowi rozpaczliwie dobrze i że dawno, jeśli w ogóle kiedykolwiek, tak dobrze człowiekowi nie było. i tutaj się właśnie, w tej chwili niepozornej, ów zaniepokoi – ma przecież tyle, a tyle to on jeszcze nie miał)

kiedy prezydent spotyka prezydenta

[15] bierze i na konferencję prasową wychodzi, jak to się mówi, zbejcowany, i tonem bełkotliwym, wodząc na pół przytomnym wzrokiem za tym, co niedostrzegalne, oświadcza dziennikarzom i całemu światu, że właśnie odbył spotkanie z prezydentem putinem i – czego już nie powie na głos, ale co daje się wyczytać z mowy rozbujanego ciała – że na tym spotkaniu nie tylko dyskutowano, nie tylko podejmowano kluczowe dla świata decyzje, ale także zwyczajnie grzano gorzałę i że on, prezydent francji, tej francji, która gorzały nie pije, grzał również – to mnie się, drodzy państwo, twarz w odruchu solidarności czule do takiego prezydenta uśmiecha i pijane, ludzkie oblicze takiego prezydenta, dotąd obojętne, o tysiąckroć bliższe sercu staje niźli cały kościół obrzydliwie trzeźwych mord w tym porządnym jak prawo i sprawiedliwość państwie

czasowniki

[14] czasy są burzliwe, choć właściwie już po burzy. jeśli śledzą państwo, a wiem, że część z państwa śledzi, losy sąsiedniego bloga chodnik.ownlog.com, to pewnie zauważyli, że mnie od jakiegoś czasu, dokładnie od pięćdziesięciu jeden dni, na chodniku nie ma, to znaczy nie współredaguję, nie odzywam się, nie przewijam. i to jest spora zmiana w mojej sytuacji, ponieważ uczestnictwo w społeczności chodnika wiązało się nie tylko z prowadzeniem bloga – a pal go licho!, ale przede wszystkim z prowadzeniem życia w ściśle obranym gronie. i to się za moją sprawą, ale również, czego wciąż nie mogę odżałować, wskutek braku zrozumienia ze strony tych i owych – skończyło

jedna zmiana pociąga kolejną: od miesiąca nie spałem we własnym łóżku, a łóżko, choć z ikea, mam przecież wyjątkowo udane (kto próbował, nie zaprzeczy). od miesiąca bowiem przebywam na wyspie szczęśliwej, gdzie zosia i gdzie życie, jak ten strumyk z piosenki o ziołach, płynie z wolna. i ta drobna różnica w użyciu czasowników, na którą pozwolę sobie zwrócić państwa uwagę, że płynie, a nie na przykład toczy się, odpowiada za wszystko inne

poza tym poezja. poezja ostatnio jest właśnie w kręgu tematów poza tym, choć ja i mój dajmonion mamy wielką i szczerą ochotę na reaktywację. w tym celu wysłałem wreszcie materiał na książkę do pewnego wydawnictwa (o którym na razie nie powiem) i cierpliwie czekam na druk. czekam, choć mam wątpliwość – równie szczerą, co ochotę – czy będę z książki zadowolony, wszak co rusz coś ruszam, poprawiam, majstruję, zmieniam. z drugiej jednak strony, to podobno taki konik piszących, że poprawiają, póki nie wydają. że właśnie po to się książkę wydaje, aby przestać ją poprawiać

wreszcie praca. od pewnego czasu rozglądam się, i to rozglądam coraz intensywniej, za jakąś dobrze płatną, nie wymagającą dużych nakładów energii, niezbyt czasochłonną i dającą nieograniczone możliwości pracą (ewentualne oferty, które spełniają w/w kryteria, proszę kierować śmiało pod adres mansztajn@o2.pl). bo mnie, proszę państwa, naszła w końcu ochota, parszywa ochota wczesnego wieku dorosłego, o której nie mogę jeszcze powiedzieć, że jest constans, ale która dobrze wróży – na tak zwaną, przepraszam za słowo, samodzielność

k3 sopot slam #4

[13] a po poznaniu, w niedzielę wieczór, wydarzył się k3 sopot slam – kolejny, czwarty już, kurczę jak ten czas leci, odcinek. gwoli przypomnienia: k3 sopot slam to takie wcale nie małe, cykliczne przedsięwzięcie z sortu kulturalnych, które sobie co jakiś czas wespół z kolegami i koleżanką z k3 hucznie wyprawiamy. polega to na tym, że się bierze kilku poetów, muzyka jakiego, najchętniej – że uproszczę – scenicznego zwierza i pojeba, i na tytułowy slam przy pomocy środków promocyjnych przyciąga jak największą liczbę slamerów. i rzecz w ten sposób przebiega, że najpierw słuchamy poezji – słuchamy uważnie i nie przeszkadzamy. następnie przychodzi muzyk i szaloną rozpoczyna zabawę (publiczność bardzo się cieszy). wreszcie po muzyku na scenę wychodzą slamerzy i mówią, co mówić mają

i o co chodzi tym razem: tym razem chodzi na przykład o to, że pierwszy raz od początku trwania k3 sopot slamu zjawiło się wszystkich pięciu poetów (a pięciu, bo tak sobie wymyśliliśmy, że pięć to jest akurat tyle, żeby nie było za mało); czy na przykład o to, że przyszła telewizja, że zrobiła całkiem obszerny raport i później ów raport wyemitowała w telewizorze; czy na przykład o to, że mimo nie dość głośnej akcji marketingowej i raczej pokaźnej ceny za wejście, że mimo tego i mimo imprez konkurencyjnych przybyło na slam prawie sto czterdzieści osób i ja nie widziałem, żeby któraś wychodziła niezadowolona

zdjęcia z imprezy tutaj i tutaj

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑