Miesiąc: styczeń 2008

coffeeheaven

[38] dzień dobry, wyjątkowo zwracam się do państwa nie z domu, a z paszczy szatana. pomyślałem, że przełamie zwyczaj i pójdę w teren, w tłum liczny i gwarny, i jako naoczny świadek tłumu powiem państwu, co ja sobie tak naprawdę myślę. i poszedłem do galerii bałtyckiej. galeria bałtycka to jest, proszę państwa, takie zajebiście wielkie centrum handlowe w gdańsku, składające się z czternastu milionów butików z odzieżą drogą i niezwykle drogą, gdzie pomiędzy tymi czternastoma, a może piętnastoma milionami butików z odzieżą drogą i niezwykle drogą znajduje się niewielka kawiarenka coffeeheaven, z której postanowiłem wygłosić do państwa krótki, trzyzdaniowy referat. od razu pragnę także zaznaczyć, że ja sobie kawiarni coffeeheaven wcale jakoś szczególnie nie upodobałem, przeciwnie, uważam, że kawiarnia coffeeheaven to miejsce nad wyraz smutne, a kawa tutaj jest droga i niesmaczna, przede wszystkim zaś niesmaczna, albo właśnie przede wszystkim droga, i poniekąd z każdego z tych powodów jest to doskonałe miejsce do wygłoszenia referatu, który postanowiłem, że wygłoszę

siedzę na wąskim, niewygodnym stołku barowym, skąd mam niezły widok na salę, i gapię się, po sali wzrokiem jeżdżę jak taksówką: mijam różową niewiastę o oczach, a właściwie spojrzeniu paris hilton, która w tej samej chwili podnosi do ucha telefon i w słuchawkę piszczeć zaczyna, i piszczy tak z dobre dziesięć sekund, zupełnie jakby przycisk w telefonie aktywował u niej określoną funkcję; na wszelki wypadek dyskretnie okrążam dwóch byczków z lśniącymi rekinkami na czołach*, z nimi, byczkami, nigdy nie wiadomo; robię krótki przystanek przy starszej, ufryzowanej pani, która nieopatrznie strąca łokciem kubek z kawą wprost do własnej torebki, a następnie rozpoczyna złowróżbny taniec bezradności wokół jednej z bogu ducha winnych kelnerek; w końcu wzrok mój zatrzymuje się na państwie polskim. państwo polskie siorbie sorbet, siorbie w sensie ścisłym, i do tego zuchwale merda szatańskim omykiem. i tutaj mnie nachodzi, proszę państwa, tutaj mnie dopada to nieodparte wrażenie, że choćbym największą teraz wypowiedział niesprawiedliwość, największą niedorzeczność z siebie wypluł, każde moje słowo na mocy chwili zostanie usankcjonowane. dlatego ośmielam się mówić: to nie jest moje centrum handlowe. to nie są moi ludzie. to wcale nie jest moje państwo


*dla tych, którzy nie wiedzą: z rekinkiem mamy do czynienia wówczas, gdy delikwent, najczęściej maści kary i o wadze mózgu nie przekraczającej kilograma, przy pomocy żelu do włosów, pianki albo zwykłej wody stawia grzywkę na sztorc, jakby mu z przodu solidnie powiało

idzie nowe

[37] fajerwerki na ulicach powystrzelały pacholęcia, chłopak dziewczynę do piersi przycisnął, ktoś ze wzruszenia puścił beksę, ktoś inny się nie połapał i obudził w obcym mieście, jeszcze innemu oberwało palce. stary rok szlag trafił, przyszedł – jak to się mówi – nowy, z nowych najlepszy. warszawa zaś jęła się z krakowem spierać o sprawę kluczową – gdzie tłum gęstszy? w stolicy czy mieście kraka? spór – rzecz jasna – jałowy i głupi. największy tłum przyszedł bowiem na molo w sopocie, o czym krajowa dyrekcja do zliczania jeleni na rykowisku słowem jednak nie wspomina

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑