Miesiąc: czerwiec 2008

gottland

[49] zaś mariusz szczygieł, ten sam, który onegdaj w polsacie prowadził był popularny program telewizyjny typu tokszoł, w którym z lubością zaczepiał czułe struny społecznych tabu, ten sam mariusz szczygieł dwa lata temu wydał książkę gottland – anegdotyczną rozprawę o narodzie czeskim. wydaniu książki towarzyszyła głośna kampania promocyjna, czego zwieńczeniem było nominowanie tejże do popularnej nagrody imienia popularnej firmy odzieżowej. ja zarówno kampanię promocyjną, jak i sugestię członków kapituły nike olałem na tyle skutecznie, że książkę przeczytałem dopiero parę dni temu. i tak mnie kopnęła, że tę swoją satysfakcję z lektury (choć rzecz jest oczywiście dojmująco smutna) z przyjemnością tutaj w pamiętniczku odnotowuję

szabelka i wąsy

[48] wziąłem udział w sesji zdjęciowej. kolega jest wizażystą, a właściwie to jeszcze nie jest, bo właściwie to jest jeszcze studentem szkoły wizażu, ale akurat robi dyplom, a umówmy się, że jak ktoś robi dyplom, to zwykle z powodzeniem, i przy okazji dyplomu właśnie poprosił mnie ów o pomoc. zaproponował, abym został jego walentynką, abym wdział strój kozaka, dał sobie zmasakrować twarz za pomocą masy kosmetycznej, sztucznej krwi i kleju do robienia blizn, a następnie pokicał z szabelką po trawie i pozwolił sobie cyknąć parę zdjęć. oczywiście pozwoliłem, a efekt – z tego co widziałem – jest przekozacki. jak już coś dostanę, to przysięgam, że się podzielę

tymczasem znów, w ciągu zaledwie kilku tygodni, niedomagam. jakaś siła, być może po prostu moja własna słabość, najwyraźniej pragnie wyeliminować mnie z gry. znów, w ciągu niespełna miesiąca, choruję, tym razem jednak nie zanosi się na zwykłe, gówniane przeziębienie z gównianym zapaleniem spojówek, tym razem – czuję – sprawa jest poważniejsza. promieniujący ból w klatce piersiowej, suchy kaszel i jeszcze dziś ten przedziwny sen. śniło mi się, że nie dożyję premiery swojej książki, że w przededniu jej ukazania się padnę na suchoty, że padnę dosłownie: będę szedł, zakaszlnę raz, drugi i nagle runę martwy. we śnie pojawił się jeszcze jeden motyw, którego symboliki, zwłaszcza w kontekście nadciągającej śmierci, trudno nie dostrzec: wałęsając się po ulicach bez celu, jak po szpitalnych korytarzach oddziału zamkniętego, dochodzę do kiosku. kiosk najwyraźniej jest w niemczech, bo prowadzi go niemka, zupełnie jednak uprzejma, co dodatkowo udziwnia sprawę. w przerwie między krztuszeniem się a kaszlem zwracam się do niemki tymi oto słowami: i’m wondering how much money i have spent on tickets through my entire life

update: tymczasem obiecanych zdjęć do dziś nie dostałem. w zamian skleiłem krótki filmik z akcji. jeśli kto ciekaw, proszę o tutaj

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑