[58] dajmy na to jedziesz do warszawy. z gdańska do warszawy wychodzi trochę ponad pięć godzin. pięć godzin w pociągu to żaden dramat, zwłaszcza, gdy można rozprostować nogi, przespacerować się korytarzem, wypić we warsie kawę, otworzyć okno w przedziale, jeśli za ciepło, zamknąć, jeśli za zimno, a w razie zmęczenia oprzeć głowę o podgłówek i pomimo niedogodnej pozycji spróbować się zdrzemnąć. to są możliwości, jakie pociąg tobie oferuje. niechybną jednak konsekwencją korzystania z dostępnych udogodnień pociągu jest brud: brudne dłonie, brudne paznokcie, brudna szyja, brudne czoło, brudne włosy, brudne nogi, brudne plecy, brudny brzuch. wiadomo, pociąg jest wystarczająco brudny, chętnie swoim brudem podzieli się z pasażerem
ciekawostką może być natomiast, że pasażer, który z szerokiego wachlarza możliwości nie skorzystał, po wyjściu z pociągu jest brudny w takim samym stopniu, co jego kolega, który korzystał obficie; pasażer, który przez pięć godzin siedział nieruchomo, niczego nie dotykając, z niczym i nikim nie wchodząc w interakcję, który całą swoją aktywność ograniczył do podania konduktorowi biletu i wertowania książki (którą zresztą cały czas trzymał na kolanach), jest uświniony od stóp po czubek głowy. ma brudne dłonie, brudne paznokcie, brudną szyję, brudne czoło i tak dalej. nie jest jasne, czy chodzi tu o pewną głębszą prawdę, jakiej hołduje pkp, że wobec syfu wszyscy jesteśmy równi, czy po prostu o to, że nie ma komu posprzątać. pasażerowie są w tej kwestii podzieleni, dyskusje trwają
tymczasem od przedwczoraj jestem we francji. jedzenie prima sort, pogoda kiepska, pieniędzy niewiele