[86] od tygodni chodzi za mną zdanie polskie kino ciągnie druta. być może, zważywszy na wyjątki w ostatnich czasach, powinienem powiedzieć łagodniej: polskie kino robi loda, ale wyjątki nie są znowuż na tyle typowe, aby zmieniać ton wypowiedzi. a ton jest taki jak słychać – ironiczny, posępny, pełen znużenia i rozczarowań. w full metal jacket pada takie zdanie: potrafiłbyś wyssać nawet piłkę baseballową przez cały szlauch ogrodowy i tyle mam do powiedzenia na temat polskiego kina. zwłaszcza polskiego kina mainstreamowego, które przestało być już nawet rozrywką i mam wrażenie, że przestało być także kinem, a stało się smutną i pełną żenady przejażdżką maluchem z rurą wydechową skierowaną do wewnątrz auta.
pośród wyjątków – że tak powiem – czystych, jak na przykład sztuczki jakimowskiego czy dług krauzego, pojawiają się wyjątki niejednoznaczne i tak ostatnio obejrzałem wreszcie rewers lankosza. lankosz się stara, to widać, scenarzysta też się postarał, również aktorzy, operator kamery i prawdopodobnie cała ekipa filmowa postarali się równie bardzo. film płynie zręcznie, dialogi momentami rzeczywiście zabawne, konwencja utrzymana i kiedy już myślałem, że mamy do czynienia z fajnym polskim filmem, nadeszło zakończenie. polskie zakończenie, tj. świeczka na pomnik i bohater (a w tym przypadku bohaterka) odchodzi w przysłowiową dal. wymowę końcówki próbuje jeszcze ratować muzyka w tle, ale muzyka w tle – powiedzmy sobie otwarcie – nie jest w stanie niczego uratować.
od tygodni, kiedy tak za mną łazi to zdanie w tytule, zastanawiam się nierzadko: co dalej z polskim kinem, panie andrzeju, jak żyć?, i w dalszym ciągu myślę, że spalić, przysypać wapnem i za 30 lat zacząć od nowa*.
*przy czym nie widziałem jeszcze wszystkiego, co kocham.