Miesiąc: marzec 2010

polskie kino ciągnie druta

[86] od tygodni chodzi za mną zdanie polskie kino ciągnie druta. być może, zważywszy na wyjątki w ostatnich czasach, powinienem powiedzieć łagodniej: polskie kino robi loda, ale wyjątki nie są znowuż na tyle typowe, aby zmieniać ton wypowiedzi. a ton jest taki jak słychać – ironiczny, posępny, pełen znużenia i rozczarowań. w full metal jacket pada takie zdanie: potrafiłbyś wyssać nawet piłkę baseballową przez cały szlauch ogrodowy i tyle mam do powiedzenia na temat polskiego kina. zwłaszcza polskiego kina mainstreamowego, które przestało być już nawet rozrywką i mam wrażenie, że przestało być także kinem, a stało się smutną i pełną żenady przejażdżką maluchem z rurą wydechową skierowaną do wewnątrz auta.

pośród wyjątków – że tak powiem – czystych, jak na przykład sztuczki jakimowskiego czy dług krauzego, pojawiają się wyjątki niejednoznaczne i tak ostatnio obejrzałem wreszcie rewers lankosza. lankosz się stara, to widać, scenarzysta też się postarał, również aktorzy, operator kamery i prawdopodobnie cała ekipa filmowa postarali się równie bardzo. film płynie zręcznie, dialogi momentami rzeczywiście zabawne, konwencja utrzymana i kiedy już myślałem, że mamy do czynienia z fajnym polskim filmem, nadeszło zakończenie. polskie zakończenie, tj. świeczka na pomnik i bohater (a w tym przypadku bohaterka) odchodzi w przysłowiową dal. wymowę końcówki próbuje jeszcze ratować muzyka w tle, ale muzyka w tle – powiedzmy sobie otwarcie – nie jest w stanie niczego uratować.

od tygodni, kiedy tak za mną łazi to zdanie w tytule, zastanawiam się nierzadko: co dalej z polskim kinem, panie andrzeju, jak żyć?, i w dalszym ciągu myślę, że spalić, przysypać wapnem i za 30 lat zacząć od nowa*.

*przy czym nie widziałem jeszcze wszystkiego, co kocham.

szklana pułapka V

[85] równo dziesięć lat temu zacząłem kurs na prawo jazdy, boże drogi, dziesięć lat temu. pomyślałem wówczas: idzie matura, zdążę przed maturą, spokojnie. w rezultacie minęło dziesięć lat, dalej jeżdżę środkami komunikacji, pieniądze na kurs poszły w przysłowiowy chuj i taka to jest ze mną robota. jubileusz w dalszym jednak ciągu pozostaje jubileuszem, przeto wszystkiego najlepszego, baranie.

ale nie o tym chciałem – chciałem o tym, że piszę książkę, o czym mówię nie po to, żeby się pochwalić, ale po to, żeby pisać ją dalej. publiczne deklaracje mają bowiem magiczną moc, która polega na tym, że się człowiek w obliczu tych deklaracji nie chce skompromitować. książka będzie o tym, że john mclane idzie na kurs prawa jazdy, które odebrano mu za punkty. na kursie spotyka hansa grubera i pułkownika stuarta, i cała zabawa między trójką rozpoczyna się na nowo.

żartuję.

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑