[143] ja rozumiem, że bawimy się seksem, że powiększone źrenice kobiet w reklamach, ich półprzymknięte oczy i usta złożone jakby do pocałunku albo w dzióbek do zdjęcia, że nieszczególny w reklamie jest powab kobiet w grubych pulowerach albo kosmatych czapkach-uszatkach, więc raczej stroje kąpielowe, że przede wszystkim estetyka plażowa i te kobiety w tych strojach na billboardach w środku zimy wyglądają niekiedy naprawdę pięknie. ja to wszystko rozumiem, seks ma tę właściwość, że skojarzony z byle gównem podnosi urok tego gówna, nawet jeżeli rzecz dotyczy – nomen omen – tabletek na przeczyszczenie albo kleju do protez zębowych. takie jest przecież prawo kutasa w spodniach, o którym rozpisują się wszystkie podręczniki od reklamy (może tylko nie dokładnie w tych słowach).
ale bywa, że i tutaj ktoś czasem przegnie pałę. wczoraj na ten przykład jadę autobusem przez malowniczy fragment polski i z braku lepszego pomysłu śledzę horyzont za oknem. przejeżdżamy przez biskupiec, urokliwą wioskę na warmii zatopioną w drzewach i krzewach, której budynki, nawet jeżeli wystają sponad zieleni, to nie straszą swoją smutną mordą, bo w ogóle nie są straszne, może nawet – że tak powiem – serdecznie odsłaniają zęby jak kamienice w białych nocach dostojewskiego. ponad tym malowniczym obrazkiem sterczy jednak wielki jak pan bóg billboard, dziesięć na dwadzieścia metrów albo może nawet pięćdziesiąt na sto, nie jestem teraz pewien. z mojej perspektywy wygląda to tak: ona, oczy półprzymknięte i usta złożone w dzióbek, stoi w stroju kąpielowym z pupą odchyloną do tyłu jakby w oczekiwaniu na żartobliwego klapsa, jej czarne włosy opadają na śniade ramiona, dłonie obejmują talię. myślę sobie: oho, anioł w wersji xxx.
a pod aniołem – jak deus ex machina – wielkimi, okrutnymi literami napis: materiały budowlane.