Miesiąc: lipiec 2012

o języku. który to już raz

[161] od dawna mnie to frapuje. zwykle przed pisaniem, zanim usiądę do tekstu i zacznę – jak to się mówi – przelewać na papier czy też – jak to się mówi jeszcze inaczej – męczyć bułę, mam w głowie gotowy tekst. jest czytelna myśl i wyważona linia narracji, melancholia jak w czeskim filmie swobodnie przeplata się ze śmiechem, nie ma pretensji ani napinki, jest uczciwy autor i mimo że ciągną go w bramę koledzy-dygresje, zapraszają do tańca koleżanki-woltyżerki, to idzie prościutko, prosto do pointy, która po cichu rozrywa czytelnikowi serce. takie teksty mam w głowie, karteczko papieru, zanim zacznę pisać. proste i uczciwe. a potem zwykle coś się dzieje.

od dawna mnie to frapuje, to moje własne wyobrażenie wyobrażenia czytelnika na mój temat i to, jak mocno sam siebie trzymam za gardło, żeby ci czegoś nie powiedzieć albo nie powiedzieć niedbale. to zmienia wszystko, kartko papieru, całą relację między nami. zamiast obracać kamień w przełyku, autor zaczyna się stroić, poprawia czuprynę, wchodzi w kalosze swojego o sobie mniemania, ależ to głupie. przeglądam stare wiersze i zdaje się, że nie powiedziałem choćby połowy tego, co zamierzałem, i nie wiem, po jaką cholerę mówię ci o tym teraz. być może po to, żeby się usprawiedliwić, samego siebie przed sobą rozgrzeszyć: zawsze miałem dobre intencje, fiszko, biała karteczko, i teraz, w czasach wojen, naporu, już tylko o tym myślę, jak daleko jesteśmy od siebie – ja, który piszę, i ty, która właśnie przeczytałaś.

impresje oliwskie

[160] miało być o czym innym, ale już nie pamiętam. chyba planowałem znów się kajać, że taki fatalny ze mnie bloger, gorszy od kwartalnika, najgorszy, i że to się rychło zmieni i wraz z pierwszym żółtym liściem, pierwszym rykiem jesieni na powrót się stanę najpilniejszym z pilnych, gdyż nic tak nie motywuje do pisania jak jesień właśnie, bezradna nostalgia i widok świata w rozkładzie.

być może o tym chciałem, a może zmyślam, sam już się w sobie nie rozeznaję. tym niemniej jesień przyszła prędzej niż zwykle, w sensie dosłownym także, bo kiedy zerknąć przez okno – a znów tkwię w chorobie i z większą niż zwykle zerkam ochotą – to mam jak żywo obraz jesieni, lynchowską projekcję świata w rozkładzie i wszystko takie straszne.

w ramach odbudowy krajobrazu kupiłem playstation. poeta nie powinien się przyznawać do takich wydatków, ale coraz mniej we mnie poety a więcej człowieka, który się zgubił. w ramach odbudowy krajobrazu miałem się zgubić jeszcze bardziej, ale średnio pomaga, więc ostatecznie wracam do okna i dalej się gapię jak struty grzybami na tę jesień, co przyszła prędzej niż zwykle.

a może to przez tomka wszystko, wariata tomaszka. parę dni temu umarł tomek pułka, poeta, lat 24, i do teraz nie umiem sobie tego wytłumaczyć. to znaczy tłumaczę: człowiek wpada do rzeki i tonie, nieszczęsny wypadek, finito. ale dalej, za faktami, kryje się coś więcej, jakby niewysłowiona gorycz i żal nie do przegryzienia, że nie tak, nie teraz, nie w ten sposób.

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑