Miesiąc: kwiecień 2013

a kto to jest ten pan?

[180] w podstawówce obowiązywał taki magiczny zwyczaj, że jeśli byłeś niewidzialny, to na koniec roku dostawałeś wzorowe z zachowania. niewidzialne były na ogół dziewczęta – grzeczne i ułożone, zgodne z zasadami. chłopcy z kolei na odwrót – niektórzy wprost nie mogli się doczekać, aż pani chwyci ich za bety i wytarmosi przed resztą klasy. nie dlatego, że byliśmy masochistami – radości nie sprawiał nam ból wykręcanego ucha, w ogóle jakoś niespecjalnie cieszyła nas kara. chodziło o co innego, o czym dowiaduję się w zasadzie przypadkiem, gdy po latach spotykam swojego belfra z podstawówki i ów wyznaje, jak ex-belfer swojemu ex-wychowankowi, że on w zasadzie swoich uczniów wcale nie pamięta. każdy jeden – mówi – jak jeden pies za przeproszeniem, twarze zlewają się w jedną wspólną twarz, nazwiska w jeden długi szum i mało kto zostaje do pamiętania. ale ciebie – i tutaj ton jego przechodzi w ojcowskie niemal rozrzewnienie, twarz mu się nieco rozjaśnia – ciebie akurat pamiętam, byłeś jak wrzód na dupie.

wszystko to przypomina mi się teraz z błahej kompletnie przyczyny, która tę moją sentymentalną historyjkę raczej obdziera z romantycznego nimbu aniżeli wyświadcza jej przysługę – przypomina mi się przy okazji ostatnich „wiktorów”, czyli takich nagród, które ludzie z telewizji przyznają innym ludziom z telewizji za to, że ci drudzy są w tej telewizji tacy fajni, a nawet wybitni. jak wiadomo, polska telewizja składa się z samych fajnych ludzi, a od czasu do czasu, jak choćby po „wiktorach”, dochodzi jeszcze kilkoro wybitnych, o których wybitności prawdopodobnie nigdy byśmy się nie dowiedzieli, gdyby „wiktory” właśnie. w tym roku taką wybitną osobowością telewizyjną okazał się bronisław komorowski. prezydent.

do pana prezydenta nie żywię konkretnej urazy, prawdę mówiąc – pan prezydent zawsze wydawał mi się człowiekiem miłym, sympatycznym, ułożonym i grzecznym. mogę się założyć w ciemno, że pan prezydent miał też wzorowe zachowanie w podstawówce i po korytarzach przemykał raczej niezauważony. jeśli jednak uprzeć się jak świnia i czegoś panu prezydentowi odmówić, jeśli próbować doszukać się luki w tym niezłomnym wizerunku osobowości telewizyjnej, to byłaby to prawdopodobnie osobowość telewizyjna, z uwagi na jej brak, gdyż jest pan prezydent człowiekiem raczej w całości niewidzialnym i nijakim. w taki dość strawny wprawdzie sposób, ale jednak niewidzialnym, o charyzmie sofy albo ciężkiego, eleganckiego fotela, który w telewizorze pojawia się albo z powodu zgolonego wąsa, albo jako piewca autorskiego podejścia do ortografii. wówczas widz ma niepowtarzalną okazję skonstatować ze zdumieniem: o proszę, gadająca sofa! inna sprawa, że takich polityków lud kocha najbardziej – takich, których nie widać i którzy nie przeszkadzają, i najlepiej, żeby się jeszcze nie odzywali za bardzo, raczej siedzieli z mordą na kłódkę w kącie i epatowali niewidzialnością – i mnie pan prezydent również bardzo nie przeszkadza, nie przeszkadza do tego stopnia, że kiedy stoję w kolejce do kiosku i dostrzegam przez szybkę na pierwszej stronie gazety uśmiechniętą szeroko twarz człowieka z „wiktorem” w garści, to najpierw dwa razy sam siebie zapytam: a kto to jest ten pan? kto to jest ten pan? bo chyba nie aktor.

port literacki

[179] a jeżeli lubią państwo adrenalinę i chcieliby poczuć ten wyjątkowy dreszczyk na skórze, gdy strach miesza się z podnieceniem, to 21 kwietnia (niedziela) o 15:00 w ramach portu literackiego we wrocławiu będę czytał wiersze. szczegóły tutaj.

wszystkie moje dobre strony

[178] kochany pamiętniczku, istnieje taka prawie-szlachetna grupa, pośród masy nikczemników z internetu, która pomimo swojej równie oczywistej nikczemności, wyznaje pewien symboliczny kodeks. kodeksik – nazwijmy go – jakości. kodeksik ten uczy, że świętym prawem internetowego ludu jest kraść bez wstydu rzeczy słabe z internetu, podczas gdy te dobre kradnie się w niejakim bólu, ze szczerym niemal wstydem, takim właśnie poczuciem, że się kogoś rzeczywiście trochę okradło i napluło jeszcze w twarz na do widzenia. nacharało wręcz.

ja do tej grupy przeważnie nie należę, kochany pamiętniczku, zwykle kradnę bez wewnętrznych reperkusji, ale kiedy parę tygodni temu ukradłem z internetu nowy album nicka cave’a, to pomyślałem: nu nu nu, tego się nie robi internetu. następnego dnia najwyraźniej byłem chory, bo w irracjonalnym odruchu zakupiłem – wydając prawdziwe pieniądze – płytę oryginalną, którą teraz mogę co najwyżej poprzytulać o kant dupy, bo nawet nie mam na czym odsłuchać. na szczęście podobne dylematy obchodzą mnie zwykle szerokim łukiem, wobec czego częściej kradnę niż miewam wyrzuty sumienia.

jeśli zaś idzie o płytę, kochany pamiętniczku, bo właściwie o niej, nie o swej heroicznej biografii, miałem – jest smutniejsza od wypadków na krajowej siódemce. słucham i serce mi się doprasza, abym już przestał, gdyż ono od tego smutku dostaje swoistej kurwicy. jest jednocześnie piękniejsza od wschodów i zachodów słońca, które – umówmy się – są tutaj tylko pewną figurą. wschody i zachody słońca nie są bowiem szczególnie piękne, są powtarzalne i nudne. piękna jest natomiast ta płyta, niepowtarzalna właśnie, i w zasadzie złego słowa powiedzieć nie mogę, i to nie dlatego, że żadne złe słowo nie ma tutaj miejsca, ale dlatego, że nie chcę, kochany pamiętniczku, wybieram: nie mówić o tej płycie źle. w końcu zapłaciłem.

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑