Miesiąc: wrzesień 2013

15. odessa

[198] a w odessie pościel czerwona jak mak, kochany pamiętniczku, na rogach tylko wyhaftowane rogi rogacza, byka czy też kozy, poza tym czerwona jest pościel w całości: czerwone prześcieradło, czerwona poszewka, z czerwonego pluszu puchata narzuta i dwie poduszki czerwone takoż. nie skłamię, jeśli powiem, że sceneria jak onegdaj w burdelu na kołobrzeskiej, choć wtedy był to raczej stonowany karminowy, podczas gdy tutaj czerwień z żył, czerwień umierania i ja w tym łóżku zanurzony niczym w wannie po brzegi wypełnionej krwią. straszny to obrazek, pamiętniczku, ale niezwykle jest mi wygodnie.

mamy poniedziałek, po dziesiątej, na zewnątrz trwa wojna. żołnierze w garnizonowych czapach z piórkami wetkniętymi maszerują właśnie przez bulwar primorski i wartko tarabanią w werble. gdy dojdą do schodów potiomkina, zatrzymają się na dłużej i będą uroczyście tarabanić w miejscu. okno naszego mieszkania znajduje się tuż obok schodów, w odległości na wyciągnięcie ręki od wieńczącej schody drobnej figurki kardynała richelieu. dziś dzień miasta. cała odessa od bladego świtu toczy zacięty dyskurs z historią, a ja, kochany pamiętniczku, w burdelu piętro wyżej już dawno się poddałem. teraz już tylko mierzę w głowie odległość od łóżka do sufitu. sufit w naszym odeskim mieszkaniu wisi przynajmniej na wysokości trzech i pół metra i jest to aktualnie najgłębszy grób w mieście.

14. burgas

[197] kochany pamiętniczku, gdy ponownie w trakcie tej podróży otwieram oczy na bułgarskiej ziemi – wrażenia są zgoła inne, nie lepię się do ściany, nie ześlizguję z prześcieradła, żaden fachowiec za oknem nie próbuję rozwiercić wiertarką połowy miasta, jest cicho, zaledwie szmer pochrapywania i klimatyzacji, z której korzystamy już raczej z przyzwyczajenia aniżeli z powodu upałów. niezauważenie weszliśmy bowiem w fazę września: zelżały upały, uspokoiły się poranki, wyciszyło ciało, można powiedzieć, że i świat w całości wziął i się wyciszył. ale nie byłby sobą przecież świat i ja nie byłbym sobą tym bardziej, gdybym zaznał spokoju absolutnego, spokoju świętego, gdybym nie wynalazł sobie kata w tym uroczym skądinąd, pokomunistycznym, bułgarskim gniazdku o oknach szerokich jak ściana i ścianach jasnych jak słońce. a kat na wyciągnięcie ręki, ciało moje spoczywa bowiem na materacu tak cienkim i tak dalece nieistniejącym, że chyba nie będzie nadużyciem, kochany pamiętniczku, jeśli powiem, iż jest to materac symboliczny, materac-ściereczka i sen mój w związku z tym też jest symboliczny, jak ściereczka właśnie. leżę w istocie na tratwie z calówek pokrytej zaledwie mgiełką prześcieradełka, co zapewne dobre jest dla moich pleców, powiedziałby doktor, ale niekoniecznie dobre dla snu, odpowiedziałbym ja, i choć zgodzilibyśmy się z doktorem, że są na świecie rzeczy gorsze (śmierć, bieda, brak miłości albo internetu), to nie sposób pogodzić się z faktem, że przez kilka następnych nocy będziesz fakirem we własnym łóżku, męczennikiem we własnej pierzynce, samotnym wilkiem we wnykach niewygody. toteż trapię się porankiem, pamiętniczku, trapię się na zapas i męczę w różnych pozycjach, z których każda kończy się sękiem wyprowadzonym z calówki w okolice łopatek lub pod żebro. tego poranka jestem chrystusem niewyspanych, przesadą, która nie przesadza, tautologią spuszczoną ze smyczy, porównaniem, które nie trzyma się kupy. tego poranka jestem naprawdę zmęczony.

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑