[210] kochany pamiętniczku, czas znów zatoczył koło: pierzchła ołowiana powłoczka, słonko z powrotem wskoczyło na tron, ptaszki odzyskały mowę, kwiatki odzyskały główki swe bujne. wczoraj przechadzałem się po leśnych dróżkach i słowo daję – ptaszkom dosłownie nie zamykały się ryjki, a ja, jakbym dopiero co wyszedł z betonu, jakbym się ledwo co narodził, jarałem się jak pochodnia na widok zielonej przestrzeni, na dźwięk świergotu, na zapach czystego powietrza. można było odnieść wrażenie, że to nie czas zatoczył koło, tylko coś pod spodem ogólniej pierdolnęło, doszło do przewrotu. ach, kochany pamiętniczku, całe to wrażenie, całe to przekłamanie stąd zapewne, że ilekroć po zimie strasznej niczym samotność nadchodzi wiosna, trudno od razu uwierzyć w ciepełko, w to słonko górujące nad zimowym smuteczkiem, w tę zieloną trawkę górującą nad jesienną kałużą, w świergot ptasząt przebijający się przez gęste szczękanie miasta. w tym niemym zachwycie więc zatrzymałem się na leśnej ścieżynce i z niedowierzaniem gapiłem w słońce jak w duszka zza kredensu, gapiłem długo i intensywnie, z dziesięć minut to trwało, dobre dziesięć minut – wyobraź sobie, pamiętniczku – z buzią bladą i maślanymi oczkami jak ta pizda gapiłem się w najjaśniejszy punkt na niebie aż rozbolała mnie głowa i musiałem się położyć. taka to była niesamowita historia. słowo daję.