Miesiąc: grudzień 2016

kochany pamiętniczku

[233] kochany pamiętniczku, pięć kilogramów, tyle schudłem w ciągu ostatnich miesięcy. nie dlatego, że zacząłem szorować bebzonem po ziemi, tylko jesień w tym ciasnym mieszkanku mojej głowy rozpanoszyła się okrutna. pięć kilogramów, pamiętniczku, ciemnych myśli ze mnie wyszło przez ostatnie miesiące i nie pomagało nic, praca, pisanie, ona też nie za bardzo, chociaż starała się przez chwilę, ale rychło przestała i odjęła kolejny kilogram, aż pięć się zrobiło i cyk, jakby w żarówce spadło napięcie, i ciemno wszędzie, głucho wszędzie, z nikim o niczym słowa zamienić, tylko pyk pyk, kijem olchowym w wątrobę, kijem olchowym w serduszko, kijem po głowie durnej i co się wtedy robi, kiedy nic nie można zrobić? wtedy się człowiek na plecy kładzie jak spaniel i czeka potulnie aż przejdzie. ale potem faktycznie przechodzi.

po pięciu kilogramach można znowu wziąć oddech, można się wreszcie obudzić i nie przestraszyć własnego oddechu. zacząć wychodzić, rozmawiać o pierdołach, mieć znowu apetyt i stroić sobie żarty z ładnie ubranych ludzi na ulicy. a kiedy wracać, to nie wracać do siebie, wrócić gdzie indziej, w cieplejsze wrócić miejsce i rozmawiać o tych pięciu kilogramach, przeorany wprawdzie jak dwadzieścia morgów pod żyto, ale też troszkę mądrzejszy i troszkę może nawet lepszy, i łaskawszy wobec siebie i wobec tych małych, ciemnych rzeczy, które łaszą się w tobie jak wierny pies kapitan. a potem siedzieć przy zimnej już herbacie, gubić się nieco, zgodnie ze swoim zwyczajem, ale mówić, a kiedy zmęczy się gardło, nie potrzebować zagłuszać ciszy telewizorem i w chwilach lżejszej ziemi coraz mniej żałować tych czarnych chmur na głową, skoro odwiecznym prawem natury jest, że po nocy nastaje dzień, i jest pięć kilogramów później, pamiętniczku, siedzimy w ciasnym mieszkaniu już nie mojej głowy, ze storczykami na parapecie i nierówno zawieszonym karniszem, co jakby pasuje, gdzieś na północy polski, między bałtykiem a ścianą, między storczykiem a pogubieniem i patrząc na karnisz, który krzywo się do mnie uśmiecha, niezdarnie obracam w głowie myśl, że może całe to zło, jakie się w człowieku i między człowiekiem wydarza, czemuś jednak w końcu służy.

dwa i pół tysiąca kilometrów później

[232] jest tydzień później, kochany pamiętniczku. przejechaliśmy dwa i pół tysiąca kilometrów. warszawa, łódź, poznań, gdańsk, wrocław, katowice i znowu gdańsk. wszystko dla książeczki, wszystko dla żarcików i uśmieszków z oczkiem. dwa tygodnie temu wyszła druga książka make life harder. znów śmiesznostki, jak przy pierwszej, ale tym razem śmiesznostki na serio. śmiesznostki wagi państwowej. dwóch niepoważnych wafli pisze bowiem książeczkę o polityce. wiele razy podczas tego tygodnia słyszeliśmy pytanie: panowie, dlaczego akurat polityka? dlaczego nie o modzie? dlaczego nie o, dajmy na to, tartach z owocami albo o zbiorach cebuli na podlasiu? odpowiedź „bo jest to dla nas ważne” nie licuje z konwencją, więc odpowiadaliśmy po swojemu, zgodnie z rolą – że zaliczka, że koniunktura, że to się teraz klika.

po dwóch i pół tysiąca kilometrów wtoczyłem się do mieszkania i zasnąłem nawet nie wiem kiedy. a przecież zasypiałem przez ten tydzień o dwudziestej, budziłem się o przyzwoitej czwartej, a dni upływały nam na siedzeniu. siedzeniu w aucie, siedzeniu na spotkaniach w empiku, siedzeniu nad talerzem, siedzeniu na siedzeniu przed telewizorem. chyba powinienem znowu zacząć robić pompki. dwadzieścia rano, dwadzieścia przed snem, do tego dziesięć pajacyków. może w końcu trochę bym spoważniał, nabrał krzepy, zaczął dźwigać ten ciężar. ale zanim zaczniesz, powiedz, czy nie boicie się pozwu ze strony ryszarda petru i czy poznaliście już może kasię tusk?

jest tydzień i dwa i pół tysiąca kilometrów później, a ja dalej siedzę. tym razem w ponurej scenerii swojego mieszkania. zmęczony, jesienny i byle jaki. w głowie mi się kręci, bolą mnie plecy, dusza mnie boli, od tygodnia nie jadłem zdrowo i nie mam komu ponarzekać. to znaczy narzekam tobie, ale ty jesteś nieprawdziwy, pamiętniczku, więc na koniec i tak wszystko wróci do środka. dwa i pół tysiąca kilometrów później mamy jesień w pełni. w tej jesieni zadomowiony już nie pamiętam, czy wrocław był przed poznaniem i dokąd pojechaliśmy z łodzi. przypominam sobie tylko, jak parę tygodni temu jadłem pomidora z ogórkiem na śniadanie, leżałem w słońcu na polu mokotowskim, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy wciąż jeszcze piegowatej. to nie było tak dawno, a wydaje się jakby w zeszłym życiu. ale zanim o zeszłym życiu, jakobe, które na pewno też jest super ciekawe, to jeszcze króciutkie pytanie: kiedy książka o zbiorach czosnku w częstochowie i w ogóle który z was to lucjan a który to ten drugi?

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑