[242] kochany pamiętniczku, dziś w warszawie pada od bladego świtu. wczoraj za to było słońce – sympatyczne i nienachalne, a przedwczoraj mnie nie było, tak że trudno powiedzieć. przedwczoraj łaziłem bowiem po krakowie, o którym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest miastem w sezonie wyludnionym. fale ludzi wtłaczające się ze wszystkich bocznych uliczek jak z hydrantów prosto na rynek robią wrażenie niemal groteskowe i my w tym teatrzyku powodzi swoje pięć groszy dorzucamy. ktoś powie, że odezwał się, GDAŃSZCZANIN, i będzie miał ów rację, ale przyjebać się do krakowa zawsze miło. kraków jednak tylko przelotem, w drodze powrotnej do domu, gdyż tak naprawdę zakopane. jakby tam było lepiej. ale jest takie stare góralskie powiedzenie: „takie masz zakopane, jakie sobie wykoncypujesz”. bardzo stara jest to myśl, mało popularna, ale wciąż prawdziwa. owszem, walczyliśmy na krupówkach ze sprzedawcami oscypków, sprzedawcami ciupag, sprzedawcami koszulek, sprzedawcami proporców, sprzedawcami popcornu, sprzedawcami wszystkich możliwych bibelotów z wygrawerowanymi imionami i przede wszystkim z takimi jak my, niedzielnymi turystami, walczyliśmy, których siła jakaś piekielna zawezwała na najbardziej zatłoczoną ulicę w kraju, aby w pocie czoła przeciskać się między schabami pana janusza a kolejnymi galeriami handlowymi. ale właśnie, stare góralskie powiedzenie o wykoncypowanych wakacjach w zakopanem wciąż w mocy i myśmy, z dala sobie żyjąc od zatłoczonego świata, o świat zatłoczony ocierali się okazjonalnie i na własne życzenie. aż w końcu schaby pana janusza zamieniliśmy na słowację i tam, pośród wyciszonych słowaków, usiedliśmy nad jeziorem szczyrbskim i wcinaliśmy pierogi z bryndzą, napawając się atmosferą – najprawdopodobniej atmosferą ciszy po prostu. nie przesadzę jak powiem, że był to pierwszy od trzech lat mój wakacyjny wyjazd, pamiętniczku. złośliwie można by rzec, że ja wakacje mam nieprzerwanie od 2011, więc co ja tutaj pierdolę właściwie, ale – jak mówię – byłaby to złośliwość, a w dodatku niesprawiedliwa, a w dodatku nie przeklinaj. najwidoczniej nie było wcześniej miejsca w głowie na odpoczynek, a to też podobno trzeba potrafić, tak przysiąść pośrodku lasu i nie dostać apopleksji z powodu pozostawionego w aucie telefonu. siedzieliśmy więc i gapiliśmy się na góry i niewiele było w naszych głowach, a potem wróciłem do warszawy i deszcz padał nazajutrz i to też było dobre, i do nikogo o ten deszcz nie miałem pretensji.