[246] Kochany pamiętniczku, 6 maja obudziłem się inny niż zwykle. Nie szukałem pocieszenia w chwilowych przyjemnościach. Kosmaty diabeł nie szeptał na uszko ponurych refleksji, tsst tsst. Było mi dobrze. Tak dobrze nie było od wielu miesięcy. Pomyślałem wówczas, że jeszcze ostał się we mnie ten naiwny pierwiastek, dzieciaczku, skoro potrafisz się zauroczyć jak nastolatek i nie oczekiwać wiele w zamian. A może to nie nastolatek, a dorosły pan już po przejściach, który w międzyczasie zdążył pojąć złożoną naturę rzeczy i wyprostował ją sobie jak pozwijany kabelek w kieszeni. Na własne potrzeby. A te są przecież proste. Tu jest północ, tu jest wschód, a tu są twoje rzeczy na stoliku ograniczone do niezbędnych.

Dziś jest 10 maja. Dzień zacząłem od kawy i papierosa. W głowie jak ołówek w palcach obracam sobie ostatnie zdanie z „Białych nocy” Dostojewskiego. On też nie lubił być sentymentalny. A jednak wyciągam komputer i idę na balkon. I spisuję ten moment w przerwach między kawą a papierosem. Niech się dopija, niech się rozpala.