[154] drogi pamiętniczku, wczoraj był drugi najbrzydszy dzień roku. pierwszy był przedwczoraj, co zresztą nie jest takie trudne, skoro mamy dopiero szóstego. od tej ponurej scenografii wolałbym już chyba śnieg na każdej ulicy i dwadzieścia stopni na minusie, bo teraz nawet gdy idę na pocztę, chwyta mnie za serce jakaś niemoc, łapa bezradności mnie chwyta. miałem się wczoraj w końcu wyspać, odstawiłem alkohol, nie poszedłem na spotkanie z przyjaciółmi, powiedziałem: przyjdę i nie przyszedłem, i pewnie byłbym się wyspał, gdyby nie przyjaciółka, która wcześniej tego samego dnia napisała do mnie w liście, że właśnie wróciła od lekarza i wyniki mówią: nowotwór złośliwy. całą noc miałem z głowy, drogi pamiętniczku, po to tylko, aby nazajutrz o świcie dowiedzieć się, że wyniki wcale tak nie mówią i to tylko żarcik. tak czy inaczej – zostałem bez snu i nawet dziś, po nocy spokojnej jak pierwszy stycznia, budzę się jeszcze bardziej niewyspany niż wczoraj, gdy się kładłem. to dziwna reguła. powtarzam sobie, że nie wierzę w reguły, ale coraz mniej sobie ufam i znów popadam w konfuzję. tymczasem piszę książkę i nie wiem, kiedy skończę. być może z tej przyczyny sen mnie opuścił, być może z tej przyczyny idę na pocztę i chwyta mnie za serce jakaś łapa straszliwa. drogi pamiętniczku, gdybym miał wybierać, wybrałbym jak kazik: ciepłe kraje, z dala od wszystkiego. ale nie stać mnie na razie. jak mnie będzie stać w przyszłości, zaproszę najbliższych, z jednym może wyjątkiem: ciebie, drogi pamiętniczku, nie zaproszę.