Miesiąc: styczeń 2015

tiru zima riru, czyli o bezsenności który to już raz

[221] a potem przyszła zima, a wraz z zimą wróciły stare nawyki. z lat dziecinnych, kochany pamiętniczku, wyniosłem pewien natrętny zwyczaj, który prześladuje mnie do dzisiaj, a lat mam przeszło trzydzieści przecież. zaczęło się tak, jak się zaczęło wszystko w moim życiu: była zima, wczesne lata dziewięćdziesiąte. matka moja pracowała wówczas w stoczni gdańskiej, a więc stateczki, cyferki, ale ponad wszystko – nieludzkie pobudki. matka budziła się zatem z kurami, szykowała wszystkim domownikom śniadanie, suszyła ojcu skarpetki nad palnikiem w kuchni, sprawdzała bratu zeszyt z matematyki, wreszcie siadała w łazience na brzegu wanny, robiła makijaż i po piątej wychodziła na kolejkę. i tak przez wiele lat. i tamtej pamiętnej zimy roku dziewięćdziesiątego piątego, gdy matka krzątała się po ciemnym mieszkaniu a za oknem wariował śnieg (jak się później okazało – podczas najdłuższej w całym stuleciu zimy) – mnie sen opuścił. wstałem i w samych portkach od piżamy przysiadłem na parapecie w kuchni i biernie towarzysząc matce w przygotowaniach do wyprawy, liczyłem przejeżdżające w dole auta. ja wiem, że to fatalny jest obrazek, pamiętniczku, ale tak mi się to wówczas wszystko spodobało, że od tego czasu każdej zimy budziłem się z kurami, siadałem na parapecie w kuchni i liczyłem auta w dole, i nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby zwyczaj ten nie przekradł się do mojego dorosłego życia, a lat mam przeszło trzydzieści przecież. dziś już nie siadam na parapecie, nie liczę przejeżdżających w dole aut ani nie śledzę rozbujanych nad palnikiem skarpetek – teraz leżę nieruchomo w czarnej jak wrona sypialni i gapiąc się ślepo w niewidzialny sufit gdzieś wysoko ponad moją głową, przypominam sobie tamtą szaloną zimę i tamten niewysłowiony spokój.

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑