Miesiąc: listopad 2011

vienna high life, premiera

[151] właśnie ukazała się angielska wersja mojej książki, czyli odcinania kuponów ciąg dalszy. tak naprawdę książka jest dwujęzyczna: obok angielskich tłumaczeń wiszą polskie oryginały, czyli dwa w jednym, czyli pewex. książkę najwygodniej zamówić przez stronę wydawcy, a więc tutaj, albo ewentualnie kupić gdzieś na trasie najbliższego tournee załogi off_press (szczegóły tutaj). książka – nie ukrywajmy tego dłużej – kosztuje pięć dych. dlaczego tylko pięć dych? nie wiem, moim zdaniem jest warta co najmniej sześć. poza tym została zszyta wg techniki japanese binding, co ma wymiar – tego też nie ukrywajmy – zdecydowanie kolekcjonerski, a do każdego egzemplarza wydawca dorzuca płytę z filmem o autorze. zaproponowałem, żeby zamiast filmu o mnie dorzucić die hard 1, ale wydawca powiedział, żebym się puknął w głowę. czyli że nie.

[edit: do użytkowników trójmiasta. jeżeli kogo najdzie taka ochota, pokusa nieodparta, to angielską wersję książki można zakupić także w sopockiej bookarni. wystarczy poprosić o mansztajna spod lady]

syndrom utrapienia

[150] pytanie na dziś brzmi: co było przed internetem i czy coś w ogóle było? jak sięgam wstecz pamięcią, widzę zielone wzgórza afryki, dwupokojowe mieszkanie na gdańskim osiedlu i moją matkę, która suszy skarpety nad palnikiem w kuchni, a potem nagle jeb – druga klasa liceum, wiszę nad modemem us robotics 56kb/s, który albo się połączy, albo się nie połączy, i w głowie odmawiam pacierz. reszta jest historią.

przesadzam, ale tylko dlatego, że parę dni temu przeczytałem ten artykuł i wezbrała we mnie ciekawość (czy innymi słowy – podjarka we mnie wezbrała, napaliłem się jak trzynastolatek). w artykule bowiem stoi, że grupa hakerów planuje 5 listopada zepsuć fejsbuka, ten portal społecznościowy. 5 listopada był wczoraj, a więc najwyraźniej nic z tego, gdyż fejsbuk tryka jak trykał, nikomu nic się nie stało, końca świata nie było.

a szkoda. pomimo całej mojej sympatii, pomimo całej mojej psychiatrycznej niekiedy miłości, jaką darzę nowoczesne media, w które przy okazji doszczętnie się uwikłałem i wikłam coraz głębiej, pomimo tego wszystkiego – podjarka we mnie wzbiera na myśl o zaprzeszłych czasach, gdy zamiast 827 przyjaciół miałem zaledwie 5 z krwi i kości, z których każdy pytał o zdrowie i niekiedy podżyrował kasę. to są banalne refleksje starego człowieka, którego coraz częściej dotyka błogosławieństwo niepamięci i który zarazem coraz intensywniej stara się odtworzyć, jak podówczas radziliśmy sobie – cała nasza szóstka – z prawdziwym światem.

bez przesady, radziliśmy sobie.

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑