[168] z naszej bazy wypadowej z baščaršiji w sarajewie ruszyliśmy do srebrenicy, miejsca największej kaźni z czasów wojny domowej w bośni. srebrenica oddalona jest od sarajewa jakieś 150 kilometrów, ale te – zaledwie – 150 kilometrów nie oddają faktycznej odległości, jaką musieliśmy pokonać. po dwóch godzinach drogi odbiliśmy z głównej trasy i zaczęliśmy kluczyć po lokalnych wioskach. tak sugerowała mapa. jednak droga szybko przestała być przyjazna, zupełnie jakby – co zabrzmi nieco paranoicznie, ale wiernie oddaje sytuację – ktoś nas próbował zawrócić: z niezabezpieczonych metalowymi siatkami gór na drogę jęły sypać się kamienie, a kiedy kamienie przestały nas straszyć, skończył się asfalt i zaczęła droga szutrowa. znaki przez cały czas skwapliwie omijały temat srebrenicy, wobec czego zaczęliśmy wątpić, że srebrenica w ogóle istnieje. w przydrożnych wioskach nie było zaś życia i kogo zapytać: puste domy, puste fabryki, opustoszałe ulicy i tylko jeden człowiek rąbie drewno w miejscowości zelenij jadar i jedna kobieta robi pranie przed domem. zapytaliśmy ją o drogą, była uprzejma.
kiedy w pełnym słońcu dojechaliśmy do srebrenicy – małego miasteczka z meczetem, cerkwią i dużym hipermarketem w centrum – zrobiliśmy przystanek. srebrenica wydaje się miastem dojmująco smutnym – słonecznym i zarazem przeraźliwie cichym, a ludzie zerkają na ciebie podejrzliwie, jakby wiedzieli – bo i przecież wiedzą – po co tutaj przyjechałeś, turysto z polski. dwóch serbskich staruszków spytanych o drogą na cmentarz najpierw spogląda na mnie długo i nieufnie, następnie jeden w odpowiedzi zapyta o coś, czego nie zrozumiem, a kiedy zacznę tłumaczyć, że nie zrozumiałem, machnie tylko ręką i wskaże palcem: tam, 3 kilometry. podobnie kioskarka, u której upewniam się, że droga nie wywiedzie nas w pole: miała może 27 lat, zmęczoną twarz i naprawdę nie chciała ze mną rozmawiać.
cmentarz ofiar masakry w srebrenicy faktycznie znajduje się trzy kilometry dalej, na opuszczonej ziemi w miejscowości srebrenica-potocari, gdzie ani domów, ani ludzi, tylko pięcioro, może sześcioro turystów i budka strażnika policyjnego. policjant – człowiek serdeczny, którego w drodze powrotnej zapytamy o inną, lepszą drogę do sarajewa – pomacha nam ciepło na do widzenia i dojrzymy, że na wysokości łokcia wytatuowane ma hasło peace. gdy wreszcie staniemy przed wejściem na cmentarz, z początku w naszych głowach szumieć jeszcze będzie dźwięk fontanny, która stoi przy bramie i cierpliwie mieli wodę, a potem już długo nic, tylko świst przejeżdżających rzadko samochodów i bezkresny widok białych jak kartka papieru nagrobków, które w pełnym sierpniowym słońcu bezlitośnie odbijają światło.
31/08/2012 — 09:34
Naprawdę ładne. Wzruszyło.
31/08/2012 — 11:02
to nie jest ładne. to jest prawdziwe, czuję to . . . albo tylko mi się wydaje.
01/09/2012 — 02:07
[tu mój „lajk” największy] (3/3 , seria n/m). Pozdrowienia!
01/09/2012 — 21:19
to moj ulubiony cykl na tym blogu jak do tej pory
02/09/2012 — 08:58
bardzo dobrze sie to czyta, bylam kiedys w bosni i wspomnienia z pobytu mam podobne, ale do srebrenicy nigdy nie dojechalam
02/09/2012 — 08:58
no i czekam na kolejne
04/09/2012 — 13:57
jakobe:) a w drodze powrotnej była lub też będzie venezia? może jakiś ciekawy film?
04/09/2012 — 14:06
p.s. tak tylko pytam, bo to miasto mostów nad Adriatykiem ;)
10/09/2012 — 23:07
caviale, wenecji nie było. filmów mamy kilka, ale niemal wszystkie wstydliwe.