[183] chyba nie mówiłem tego państwu wcześniej, chociaż nie jest to żadna tajemnica: jestem ortodoksyjnym miłośnikiem kotów. być może nawet – co jest tezą przecież ryzykowną – największym miłośnikiem kotów, jaki w ciągu ostatnich piętnastu lat stąpał po gdańskiej ziemi, przeto nie dziwi (a i wśród przyjaciół i znajomych zdanie to powtarzałem zapewne setki razy), że największą miłością mojego życia jest właśnie jeden z moich kotów, tuwim krótka łapa. tak się nazywa, tak go nazwałem, gdy wespół z czwórką swojego rodzeństwa został powity w kuchni w domu moich rodziców przez kota przybłędę, którego z kolei wcześniej nazwałem tuwimem, nie mając naturalnie pojęcia, że mamy do czynienia z kotką, nie kotem. narodziny tych pięciu uroczych zbirów były zatem pewną niespodzianką.
jako że tuwim krótka łapa wraz ze swoim braciszkiem, tuwimem długą łapą, niezwykle był do swojej mamy podobny (cały czarny, z białym krawatem i białymi skarpetami na czarno umaszczonych łapkach), postanowiłem, że obu nazwiemy tak samo, ale dla większej precyzji dodamy indiański prefix – ze względu na długość białych skarpet. stąd właśnie wziął się tuwim krótka łapa, później zwany krótko – „krótkim”.
pięć kotów to nie lada wyzwanie, dlatego po kilku tygodniach, gdy koty się usamodzielniły, wyszło z domu rozporządzenie, aby część rodzeństwa rozdać po ludziach. na pierwszy rzut poszedł tuwim krótka łapa. matka zapakowała go do kontenerka i pojechała do pracy, gdzie miało nastąpić przekazanie kota jego nowym właścicielom. jak się można domyślić, do żadnej wymiany nie doszło, zamiast tego matka moja rozpłakała się jak bóbr i dodała tylko, że bardzo przeprasza za kłopot, ale jednak nie może oddać kotka, gdyż strasznie go kocha. tuwim krótka łapa wrócił do domu, a rodzice doszli do wniosku, że na próbę zatrzymamy wszystkie pięć i zobaczymy, co się stanie. ostatecznie nigdy nie oddaliśmy żadnego z nich.
można zatem powiedzieć, że całe moje dorosłe życie jest życiem z tuwimem krótką łapą. brzmi to naiwnie, nawet niepoważnie, ale odkąd skończyłem 18 lat, czyli odkąd przeprowadziliśmy się z rodzicami i bratem z mieszkania na blokowisku do domu jednorodzinnego pod lasem – krótki jest niemal w każdym moim wspomnieniu, jak na zdjęciu: o ile akurat nie łazikuje na pierwszym planie, to na pewno szwenda się gdzieś w tle. tak mocno wpisał się w moje życie (albo to ja tak mocno wpisałem się w jego). jeśli doszukiwać się przyczyn mojej zwariowanej miłości wobec kotów, byłaby to z pewnością miłość wyprowadzona z mojej relacji z tymi pięcioma, przypadkowo poczętymi w naszej kuchni urwipołciami, przede wszystkim zaś z mojej relacji z tuwimem krótką łapą, pieszczotliwie nazywanym przez moją matkę szałaputem. podejrzewam, że nawet mój nie dość prosty kręgosłup jest sprawką krótkiego, a może winą mojego zbyt miękkiego serca, trudno teraz powiedzieć. pamiętam tylko, jak przez pierwsze lata swojego życia krótki regularnie wkarowywał mi się do pokoju, mościł sobie gniazdo z mojej pierzyny i zasypiał jak w swoim. a ja, nie mając serca, aby go zbudzić i wyprosić – przymykałem oko na te jego imperialistyczne zapędy i układałem się na łóżku w dziwnych pozycjach, aby na pewno miał wygodnie. tak daleko posunięty był mój altruizm. on zresztą odwdzięczał się, jak mógł: przynosił myszy, ptaki, owady, żaby. a także – wbrew temu, co się o kotach myśli – obdarzył mnie kocią miłością i zaufał, jak tylko kot może zaufać człowiekowi. tak zawsze widziałem tę naszą relację i wydaje mi się, że on swoim kocim okiem mógł ją widzieć podobnie: człowiek i kot, ja i tuwim krótka łapa, najwięksi przyjaciele na świecie.
od kilku miesięcy krótki choruje. rak kości. na początku mała narośl w okolicach przedniej łapy, z którą jednak niewiele dało się już zrobić. więcej od tego czasu śpi, ale do niedawna jeszcze świetnie sobie radził, nie tracił apetytu, dalej broił po swojemu. od kilku tygodni schudł wyraźnie, przedwczoraj zniknął na całą noc, co mu się nie zdarza, a gdy rano znalazłem go w ogrodzie sąsiadów, okazało się, że doszedł jeszcze paraliż tylnej łapy. dlatego nie wrócił na noc. nadal wprawdzie mruczy, gdy biorę go na ręce, nadal chętnie wsuwa szynkę, którą mu przynoszę w kawałkach, ale obaj wiemy, on chyba też to czuje, że nasz wspólny czas powoli się kończy. od wczoraj się nie rozstajemy. od wczoraj do zaledwie jutra. jutro bowiem pojedziemy razem do przychodni, z której tylko ja wrócę do domu. on już będzie gdzie indziej i mam nadzieję, że tam będzie miał lepiej. ach, gdybyś tylko wiedział, maluchu, mój ty największy przyjacielu, jak trudno mi się z tym pogodzić, gdybyś tylko wiedział, jak bardzo i ja teraz cierpię i jak bardzo nie do zniesienia jest to cierpienie.
tymczasem leżymy, jeszcze wspólnie, na podłodze w łazience, bo tam jest najcieplej. krótki leży na kocyku i poduszce, jak koci książę. ja leżę wokół niego, głaszczę go, powtarzając w kółko te same zdania i cóż, człowiek ze stali, którego mało co w życiu obchodzi, płacze teraz jak dziecko, ja płaczę teraz jak dziecko nad swoim ukochanym kotem i łzy lecą mi jak oszalałe, podczas gdy krótki spogląda na mnie ufnie tymi swoimi wciąż pięknymi, choć zmęczonymi już oczkami, spogląda na mnie ufnie i mruczy.
20/06/2013 — 14:29
popłynęły łzy.
przeżyłam podobną historię z ukochanym starym kotem, ale na szczęście została po starym kocie pamiątka w postaci młodego bandziora, który teraz sam jest już leciwy i boję się myśleć o tym, że trzeba będzie ponownie to przeżyć.
to chyba tak jest, kot niekot w słuchawkach zawieszenie. kiedyś już to napisałam, przy okazji innej tutaj smutnej historii.
jakobe, poproś tuwima żeby wydrapał ci coś na szafie, będziesz miał na dłużej.
a potem . . .potem napisz tę dla swoich kotów książkę.
20/06/2013 — 14:44
wiesz, myślę, że on wystarczająco wydrapał mi w sercu na pamiątkę. myślę, że to taki ślad na całe życie.
20/06/2013 — 14:58
no wiem, jakobe, wiem.
20/06/2013 — 18:50
Bardzo smutne
20/06/2013 — 20:25
z moim tuwimem ostatnią noc przeleżałam na podłodze w przedpokoju. pewnie, że na całe życie. trzymaj się.
21/06/2013 — 04:16
trzymaj się, jakobe!
21/06/2013 — 10:25
dzięki.
21/06/2013 — 20:04
rozumiem, po prostu…… mnie czeka wkrótce ( oby później niż „wkrótce” ) to samo …ale x 2, mamy dwie ( zgarnięte z ulicy kotki ) jedna CHYBA zaczyna odchodzić, ech… trzymaj się brachu , choc sie nie znamy, TRZYMAJ SIĘ:)
21/06/2013 — 21:18
rozumiem Cię bardzo dobrze i podziwiam, że się tym dzielisz. dziękuję.
ostatnio opowiadał mi kumpel, że żadnego odejścia nie przeżył tak, jak śmierci kota, takiej jak krótkiego, syntetycznej. nie pamięta drogi z przychodni weterynaryjnej do domu, łzy zasłaniały drogę. i opowiadał to stojąc za barem wrocławskiej małej kawiarni, roztaczając wokół siebię aurę dobra i wrażliwości.
trzymaj się ciepło.
21/06/2013 — 23:38
ortodoksyjnie kocham wszelkie kocie stworzenia od 5 roku życia jak zupełnie przypadkowo, zupełnie niechcący w łóżeczku młodszej siostry też urodziło się 5. to było jak miłość od pierwszego spojrzenia, wejrzenia i przytulenia. przykro mi i smutno jak trzeba je żegnać. i że teraz Ty musisz żegnać.
22/06/2013 — 11:48
Teraz już nikt nie zapomni o Krótkim, Jakobe.
Więc nie płacz zbyt długo, tylko tyle, ile stosowne.
22/06/2013 — 13:23
mam nadzieję, że krótkiemu jest już lepiej.
dziękuję, kochani.
23/06/2013 — 11:08
przejmujące.
moja kotka spi ze mna kiedy jestem chora, albo mam jakies powazne problemy, wyczuwa je po prostu. to jakas niezrozumiala dla ludzi wiez. zawsze ofiarnie jej szukam, kiedy nawieje z domu, a ona zawsze strasznie miauczy, ba! placze, bo bardzo chce byc znaleziona. ta jej bezradnosc i uzaleznienie od pieszczot, a z drugiej strony ciekawosc swiata i ciagle nawiewanie, to wlasnie „koci charakter”, za ktory kocham wszystkie koty…
ale wiadomo, ten wlasny jest niezastapiony…
25/06/2013 — 23:16
Te kocie pożegnania. Owszem, tyle już ich przeżywałem. Nie wstydzę się wtedy łez. Właśnie napisałem przed chwilą na Twitterze, że gdy witam nowego zwierzaka, to już myślę, że kiedyś go pochowam. A któryś z nich przeżyje pewnie mnie. Takie jest życie.
Dla Krótkiego życzę najwspanialszych łowów na Tęczowym Moście. Trzymaj się Jakubie!
11/07/2013 — 22:43
synowie i ja jechaliśmy z naszym Kotem w ostatnią drogę i nagle młodszy, a miał wówczas 17 lat, zaczął płakać. poprzednio widziałam jego łzy, kiedy jeszcze nosił pieluszkę. i mówi: mamo, on był całe życie ze mną. jak daleko sięgnę pamięcią, on zawsze był.
19/07/2013 — 15:13
” a także – wbrew temu, co się o kotach myśli – obdarzył mnie kocią miłością i zaufał, jak tylko kot może zaufać człowiekowi.” chyba wbrew temu, co myślą ludzie, którzy nigdy nie mieli kota ;)
19/07/2013 — 15:16
a, i jeszcze jedno zdanie mnie szczególnie poruszyło: „człowiek i kot, ja i tuwim krótka łapa, najwięksi przyjaciele na świecie. ”
moja siostra jak obserwuje mnie i moją Japę mawia: „Oto miłość człowieka do kota i kota do człowieka”. Ja też myślę, że one nas kochają, na swój koci sposób ;)
03/08/2013 — 10:47
dziękuję
25/09/2013 — 02:59
Chciałam tylko napisać, że się popłakałam.
09/06/2015 — 23:46
Czwarty raz wracam do tej notki. Przy fragmencie z Mamą, która nie była w stanie oddać Tuwima K.Ł. zawsze się uśmiecham. Moja mama rozmnaża wszystkie swoje zwierzątka, z zamiarem dzielenia się nimi z dobrymi ludźmi. Skutkiem tego dusi się w nocy przygnieciona miłością dwóch pokoleń kotów i trzech pokoleń psów.
Czytając ostatni akapit zawsze nerwowo głaszczę Kocicę.
Czy kota można tylko kochać? Czy kot to nie uzależnienie?
Nie umiem sobie wyobrazić tej podróży we dwoje i powrotu w pojedynkę. Pękłoby mi wszystko. Spieszmy się kochać koty…
P.S. Krótki to był fajny gość.
12/06/2015 — 09:19
mel, był fajny. najlepszy. dwa lata później ciągle szklą mi się oczy, gdy o nim pomyślę. wszystkiego dobrego, proszę uściskać mamę.
15/06/2015 — 00:27
Dziękuję, uściskam za kilka tygodni. Muszę poczekać aż kolejna warta braci i sióstr mniejszych wymaszeruje do nowych, przepełnionych miłością, rodzin.
Rozumiem, że się szklą i współodczuwam. Kocica dostała kategoryczny zakaz zapadania. Umrzeć, tego nie robi się człowieku…
16/08/2015 — 19:06
Płakałam czytając. Przypomniałam sobie odejście moich przyjaciół. I moją bezradność, że nie mogę im pomóc, że chorują, że cierpią. 7 listopada zeszłego roku przyjechała do nadzego domu pani doktor. Chcieliśmy, żeby nasz ukochany odszedł w domu. Wychodząc objęła nas bo chyba nie widziała żeby ktoś tak rozpaczał po kocie. Ale to nie był „tylko kot”. To był Maks. Nasz przyjaciel, domowy dobry duch. Zawsze gdy rozpaczałam po śmierci kota i ktoś mówił, że „zdechł”, że to „tylko kot” miałam ochotę uderzyć.
A potem się uśmiechałam. Przypomniałam sobie ich spojrzenia, wygłupy, miłość i wsparcie jaką mi dawali. Wiem, że cena za takie uczłowieczanie kota jest wysoka, ale jeśli znowu drogę przebiegnie mi jakiś to zapłacę tę cenę z ochotą.
Pięknie napisałeś o Krótkim. Miałeś szczęście mieć wyjątkowego kota, a on miał szczęście mieć wyjątkowego człowieka.