Miesiąc: październik 2011

priorytety

[149] taka oto scenka: gdynia-redłowo, stacja kolejowa, okolice 18ej. nadjeżdża kolejka, ludzie ładują się do środka, a wśród nich dwóch dresików, z których jeden w ostatniej chwili postanawia na sekundę zawrócić do kiosku. wygląda, jakby właśnie sobie przypomniał, że zapomniał o czymś zajebiście ważnym. sekundy tykają, drugi dresik jest już w środku i trzyma pierwszemu drzwi, ale nie jest w stanie zatrzymać czasu, który w tych okolicznościach leci na mordę szybciej niż zwykle. pierwszy dresik biegnie paręnaście metrów i jakby od tego zależały losy jego najbliższej przyszłości, a może nawet i tej dalszej – krzyczy do okienka trzy proste słowa: korsarze! duże! szybko! *

*korsarz – drażetki kokosowe firmy skawa. w dwóch wersjach: tradycyjnej (70 gr) oraz xxl (130 gr).

nergal leci z tvp

[148] wyrzucili nergala z telewizji. gdybym miał okazję, zapytałbym wprost: nergalu, ach, nergalu, dlaczego poszedłeś do telewizji w pierwszej kolejności? czy poletko satanisty, który stoi nad tym wszystkim z założonymi, tak jak lubisz, rękoma i kiwa głową jakby śledził piłeczkę tenisową podczas finału wielkiego szlema – czy to poletko okazało się zbyt czyste dla takiego świntucha jak ty? czy może chodziło wyłącznie o proste potrzeby – futra, kapelusze, diamenty, markowe swetry z peek&cloppenburg’a i najdroższe bułki w mcdonaldsie? ach, próżności ty moja, ten tylko się dowie, jak ważne są w życiu babilony, komu komornik położy tłustą łapę na dupsku, a drugą w tym samym czasie zacznie sobie rozpinać rozporek, podśpiewując swawolnie always look on the bright side of life. a teraz jeszcze odchodzisz, nergalu, w atmosferze skandalu żegnasz się z publicznością, osierociwszy tych wszystkich malutkich satanistów, wychowanych na twoim programie i porzuconych okrutnie tuż przed pubertacją. w imieniu ich i swoim muszę na koniec zapytać: czy planujesz teraz zagrać w filmie?

entuzjazm!

[147] będzie krótko. entuzjazm w każdej postaci jest śmieszny. proszę sobie wyobrazić piłkarza po strzeleniu bramki: mimo że to widok na swój sposób niepowtarzalny, nierzadko wzruszający, to jednak facet cwałuje po trawniku, drąc ryja jak jeszcze nigdy w życiu ryja nie darł, żeby ostatecznie paść na ziemię w pozycji do misjonarza i zostać przysypanym przez równie rozdartych kolegów z drużyny.

ale właśnie jestem po lekturze najnowszej płyty kasabian (velociraptor!) i czuję się jak jeden z kolegów z drużyny. złośliwi mogliby powiedzieć, że jest na tej płycie wszystko poza samym kasabian: beatlesi (neon noon, la fee verte), led zeppelin (acid turkish bath), kraftwerk (i hear voices), u2 (switchblade smiles), a jeden numer w refrenie do złudzenia przypomina inny numer, którego autora ani tytułu nie pamiętam, ale na pewno się państwu skojarzy (man of a simple pleasures). tyle że to złośliwi – w rzeczywistości bowiem całość została tak dalece i doskonale przefiltrowana przez ichni młynek do mielenia mięsa, że nie mam więcej pytań. kasabian pozamiatał, nie słyszałem w tym roku niczego równie dobrego. w tamtym zresztą też nie.

ps. days are forgotten.

makaron

[146] katalog ze spamem na blogu opróżniam ostatnio z większym żalem niż zwykle. zwykle przychodzą reklamy viagry albo serwisów typu big juicy asses, ewentualnie – ale to rzadziej – propozycje zabawy podwójnym dildo oraz całe plantacje krzaków z cyrulicy na kilkadziesiąt linijek, które nie wiem kogo i do czego miałyby namówić. ale od jakiegoś czasu zaczęły się pojawiać rzeczy miłe, proszę sobie wyobrazić, że otwieram katalog, a tam: splendidly done, jakobe! albo amazing site!, albo do it more often, i love it!, albo please don’t stop! wszystko to jest na tyle urocze, że zastanawiam się, czy nie zacząć odpisywać.

ale nie o tym miałem. raczej o czymś zupełnie innym, choć jeśli baczniej się przyjrzeć, można tutaj dostrzec analogię. o tym mianowicie, że idą wybory i poziom gówna w mediach dawno przekroczył stan alarmowy. nie chcę tutaj uderzać w seriozne tony, bo to ani miejsce, ani sam nie znajduję w sobie dostatecznej powagi, ale coś jest na rzeczy. siedzę z kumplami nad makaronem w knajpie, sami przytomni ludzie, można powiedzieć – kwiat polskiej inteligencji, ale w tym właściwym, pierwotnym znaczeniu: to znaczy ludzie, z którymi siedzę nad makaronem, nie dają sobie wcisnąć gówna w worku. rozmawiamy o polityce, że kogo interesuje krajowa polityka w warstwie innej niż humorystyczna, ten skazany jest na wieczne rozczarowanie, gdyż nie ma na wiejskiej respektu, nie ma respektu na wiejskiej. a pointa tego naszego nad makaronem siedzenia jest nieuchronna i bolesna, i daje się zamknąć w zdaniu, że już nam się nie chce: ani zaglądać do gazet, ani słuchać wystąpień, ani uczestniczyć w demokracji.

demokracja w tym smutnym jak urząd skarbowy kraju coraz mocniej i do znudzenia przypomina you can dance, ale bez tych wszystkich efektów dźwiękowych oraz petard. mimo że to żadna nowa tradycja, bo od zawsze głosuje się na kroki taneczne, to teraz żaden nie zada sobie nawet tego podstawowego trudu, aby wyjść na środek i odklepać formułkę z programu swojej partii. tak pro forma, z jakiejś tam podstawowej przyzwoitości. w zamian jedna smutna partia wypycha na plan pierwszy uśmiechnięte twarze, aby stworzyć wrażenie, iż jest w istocie partią uśmiechniętą, a druga, złożona z samych klaunów, wypycha na środek poważnych przedstawicieli inteligencji, aby stworzyć wrażenie, iż jest w istocie partią poważną i inteligencką. wszystkich natomiast zgodnie trawią: psychiatryczny entuzjazm, samouwielbienie i nieposkromiona arogancja, która już dawno przekroczyła stan alarmowy. kelner pyta, czy podać coś jeszcze, a my, że tylko rachunek, że można by oczywiście głębiej wejść w temat, można by w ogóle jakkolwiek w niego wejść, ale – jak się rzekło – już nam się nie chce. płacimy, wychodzimy, na koniec podchodzę jeszcze do baru i mówię: przepraszam, chciałem tylko dodać, że pierdolę, nie głosuję.

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑