[203] znów wypadłem z czasu, chociaż miałem nie. najpierw spadł śnieg, mnóstwo śniegu, wichura wywiewała dzieci z rąk matek, zimno wciskało się do mieszkania przez cienką szparę między progiem a drzwiami, a ja próbowałem nie wypaść za wszelką cenę, trzymałem się łóżka jakbym trzymał się ostatniej ciepłej myśli, ale w końcu na nic się to zdało, znów wypadłem z czasu.
tak mówię, gdy mnie to dopada. małe, ciemne, potwornie smutne. przychodzi nieoczekiwanie, z bylekąd i z byle powodu, czasem jesienią, ostatnio częściej zimą i rozsiada się w człowieku jakby przyszło do siebie. wtedy nie ma na co czekać, wtedy trzeba spierdalać, mówię sobie, uciec do lasu, na wewnętrzną oddelegować się emigrację, najdalej od świata, dokąd łączność nie dociera, gdzie nie ma kontaktu z żywymi i gdzie sam ze sobą też mam mniej wspólnego.
w praktyce to nic nadzwyczajnego: śpię po prostu krócej, właściwie nie śpię. głównie budzę się, przewracam z boku na bok, a gdy skapituluję, gdy przewracaniem się zmęczę, patrzę w białą ścianę, która wtedy zawsze jest czarna, i samo mnie dopada, samo przychodzi, to małe, ciemne, potwornie smutne, i rozsiada się we mnie jakby przyszło do siebie.
na zegarku ta sama zwykle godzina. druga trzydzieści. budzę się o drugiej trzydzieści. ciemno na zewnątrz i ciemno w środku, i wszędzie cisza potworna, więc w końcu musi pojawić się i ona, zbłąkana myśl, jakaś refleksja oderwana granatem od głowy. z początku mała rzecz, do zdławienia, wydawać by się mogło, niegroźna jak kuleczka śniegu, ale już pozamiatane, ruszyła lawina. małe, ciemne i potwornie smutne zamienia się w duże, ciemne i potwornie smutne.
od lat tak spędzam noce, gdy to mnie dopada. o drugiej trzydzieści otwieram oczy i patrzę na białą ścianę, która wtedy jest czarna, patrzę na drzewa za oknem, których nigdy nie widać, a w głowie mojej zaczyna się toczyć niegroźna kuleczka śniegu, niegroźna wojenka, lecz nim się zorientuję, zdążę zwariować. taka jest natura bezsennych nocy.
zatem wstaję, włączam światło, próbuję zrobić dzień, choć nigdy się nie udaje. świat o drugiej trzydzieści jest uparty, jest dalej ciemnym nieszczęściem, więc trzeba inaczej. włączam komputer, włączam film z billem murrayem. to moje paliatywne rozwiązanie na bezduszność bezsennych nocy – bill i jego twarz, w której kryją się same dobre rzeczy, cała wyobrażona dobroć i ciepło świata tego.
kładę się na boku, jednym okiem patrzę w odbiornik, drugim próbuję przechytrzyć to ciemne, które się we mnie rozwija, i o niczym innym już nie myślę. nie myślę o zielonych wzgórzach afryki, o szczęśliwych porankach, szczęśliwym życiu, nie myślę o książkach, do których za dnia wybiegam myślami, o tobie ani o sobie, ani nawet o niedokończonym wierszu. unoszę się ciężko na powierzchni i odliczam sekundy, aby wcelować w ten krótki moment, który nigdy nie nadchodzi, pomiędzy ciemnym a jeszcze ciemniejszym, gdy będzie można wreszcie puścić się i swobodnie jak kamień opaść na dno.
11/12/2013 — 15:45
wy poeci macie przejebane
11/12/2013 — 15:53
:**
11/12/2013 — 15:55
Kiedyś pomagało mi liczenie owieczek, dzisiaj pomaga mi liczenie miesięcy do końca kredytu
11/12/2013 — 21:00
miluje cie, panie jakobe, prosze o jeszcze
11/12/2013 — 22:13
jakobe, dziękuję. dzięki tej notce jestem w tokio z billem murrayem. to działa.
12/12/2013 — 02:21
Hm, mam tak samo, tylko za dnia. Noc daje ukojenie, można się chować, zaszywać, siedzieć do woli. Ale gdy się już idzie na poranne zajęcia, mocne słońce wyskakujące znienacka zza kamienicy uderza w twarz boleśnie i krzyczy: umrzesz! Umrzeć to by się nawet chciało, gorzej, że to nie ma żadnego znaczenia. A kolejny wymuszony uśmiech może kosztować więcej niż cały trud tak zwanego życia codziennego.
Ale że moim remedium na to straszne końcoworoczne coś jest sen, to współczuję bezsenności z całych moich (wątpliwej jakości) sił.
12/12/2013 — 07:00
a ja tak mialam kiedyś. trwalo to jakieś poł roku i rozwalalo mnie skutecznie od srodka, szczegolnie w nocy. przez caly ten czas jednak jakas czastka mnie szukala przyczyny i sposobu zmiany tego stanu. bardzo duzo myslalam, mozna powiedziec, ze cala bylam jednym wielkim zamysleniem. i wymyslilam.
kiedy sie jest inteligentna osoba, a Ty jestes nia niewatpliwie, przyczypuszczam, ze w wiekszym stopniu jak ja, i kiedy ma sie taka wiedze w dziedzinie, to trzeba usiasc, ulozyc sobie plan na siebie. na wszystko jest sposob, wg mnie wszystko mozesz rozwalic intektualnie. bez lekow, bez cudownej pomocy przyjaciol, ogolnie – bez cudu. dzieki swojej cudownej głowie. a taką właśnie masz.
12/12/2013 — 09:16
mój wpis sponsorował film „piękny umysł”. jeden z najlepszych (jeśli chodzi o treść) filmów w moim życiu.
12/12/2013 — 16:50
k, powaga? ja się na kredytach nie znam, czytałem o nich tylko wzruszające traktaty, ale raczej dominowała teza, że takie coś spaniu niezbyt sprzyja. miło spotkać się z odmiennym punktem widzenia. mogę ci w razie czego udostępnić także historię mojego zadłużenia na karcie, gdyby to miało pomóc.
12/12/2013 — 16:52
caviale, ach, jaki to jest piękny film.
12/12/2013 — 17:10
zo, trudno się nie zgodzić, świat za dnia to nie jest najwspanialszy rodzaj świata. zaczyna się wprawdzie obiecująco, przejeżdża jakaś ciężarówka z piaskiem, jakiś anonimowy człowiek zamiata ulicę, u góry wschodzi słoneczko albo przynajmniej chowa się księżyc, wydaje się, że to będzie piękny dzień, być może najwspanialszy w roku, ale potem pojawiają się ludzie i wszystko się psuje.
12/12/2013 — 18:04
kropko, to miłe, co mówisz, ale obawiam się, że w tym życiu nie zostanę johnem nashem. nie zakumpluję się ze swoimi demonami. nie będę spał jak bobas. najwyraźniej za krótki mam rozum albo zbyt daleko posuniętą wrażliwość, albo po prostu tak dalece niereformowalnym jestem niewolnikiem własnych nawyków. gdyby to był wiersz, powiedziałbym: co noc zastawiam pułapki, co noc sam wpadam w sidła.
12/12/2013 — 19:50
jakobe, o tak, w tym filmie piękne jest zwłaszcza…wszystko i gości na mojej liście najpiękniejszych od lat. spokojnej nocy. spokojniejszej.
12/12/2013 — 23:05
Gdy kładę się spać o 4, to mówię sobie, że jest nieźle, szczególnie jeśli poprzedniej nocy położyłem się spać o 5 lub 6. Gdyby się budził o 2:30, to byłby dla mnie dość poważny postęp, znaczyłoby to, że położyłem się spać przed 3, co zdarza mi się od święta. Myślisz pewnie, że powinienem w końcu przestać brać narkotyki? Ale ja nie biorę nic, powaga, jedna zielona herbata i to w południe. Źródłem może być jednak głębokie niezadowolenie z aktualnego stanu rzeczy świata tego (lub – niekiedy – strony z darmową pornografią, lecz jedno nie wyklucza drugiego).
12/12/2013 — 23:51
E, powiedzieć, że to ludzie wszystko psują jest łatwo. A przecież nie wszyscy.
Ja dzisiaj na przykład w bardzo pozytywne myśli zostałam wrzucona przez kilka wspaniałych jednostek. Bo są właśnie takie, które sprawiają, że warto i że się chce.
A czasem brak takowych (ten przejmujący brak) robi większą przykrość niż irytująca obecność tłumów czy tam wyjątkowo niestrawnych osobników. Nie w nich więc problem, tylko w ja, niestety. Zawsze chodzi o ja.
(banał goni banał, no ale co poradzić, skoro tak jest)
13/12/2013 — 12:01
nabierz do siebie dystansu. zabaw się, że jesteś obcą osobą i wymyśl sposób na swój „przypadek”. wierzę w to, że możesz to osiągnąć.
13/12/2013 — 16:37
zauważyłem, że problem bezsenności często się zlewa, mówi, że to nic strasznego, ot masz więcej czasu w nocy, ale borykam się z tym gównem od lat i stwierdzam, że to naprawdę straszna męczarnia
13/12/2013 — 17:53
jakże chciałabym się z tobą umówić!
13/12/2013 — 18:34
właśnie, jakobe, chodzisz na randki?
14/12/2013 — 15:26
Na smutki nocne najlepszy zimny spacer. Jak zimny prysznic.
14/12/2013 — 20:43
że bill murray ma na twarzy dobro i ciepło tego świata?? jest słodko-gorzki, tajemniczy, ironiczny, lekko odsunięty, jakby pytał, czy to się dzieje naprawdę?, czyli chyba trochę jak Ty i ta dobroć to może z autopsji?
w każdym razie pozdrawiamy Cię bardzo bardzo ciepło i jeśli takie anonimowe życzenia coś dla Ciebie znaczą, to bardzo się cieszymy.
14/12/2013 — 22:15
jakobe-san, nie zakopuj się na długo, bo słów mi we krwi zabraknie. przecież jesteś dzielnym kamykiem.
16/12/2013 — 17:05
caviale, nie zakopuję, głowę wciąż trzymam nad ziemią. co do sprawy – osobiście zgadzam się z każdym peanem, choć nie wykluczam, że film udał się trochę przypadkiem, że gdzieś tam poszła iskra, jedna, druga i nastąpił wspaniały, nieplanowany pożar.
16/12/2013 — 17:16
motherfunk, rozumiem cię, bracie. doświadczam podobnie, może tylko z pięciogodzinnym przesunięciem wstecz, i też nie jestem pewien przyczyny – brak narkotyków, zielona herbata, porno, samotność, przemijanie, brak magnezu, chujowe mandarynki, pełen śmietnik.
16/12/2013 — 17:50
zo, zapędziłem się. nie wszyscy, to prawda, każde uproszczenie jest jakimś rodzajem kłamstewka. ja dziś na przykład zobaczyłem coś takiego: na przystanek podjeżdża tramwaj, ludzie wysiadają, ludzie wsiadają, taka klasyczna scenka, a w tle, jakieś sto – może sto pięćdziesiąt metrów dalej, cwałuje mężczyzna. najwidoczniej bardzo mu zależy, aby na ten tramwaj zdążyć, gdyż cwałuje ile sił w giczałach, machając przy tym porozumiewawczo rękoma niczym ludzka pochodnia. motorniczy wszystko rejestruje, albowiem mężczyzna biegnie niejako od strony czoła tramwaju, z przodu do, a nie z tyłu za, czyli nie sposób przegapić, i kiedy jest już tuż tuż i wydaje się, że mission w zasadzie completed, wtedy następuje inna klasyczna scenka: słychać brzdęk dzwonka, drzwi się zamykają, tramwaj z wolna rusza, motorniczy woła przez okienko do mijanego zziajanego: SPOKOJNIE, ZARAZ BĘDZIE NASTĘPNY! woła, a przecież mógł całkiem zignorować.
16/12/2013 — 18:21
ewa, obawiam się, że ja raczej tego nie umiem. umiem tylko chodzić do kina.
16/12/2013 — 18:22
anonim, przyznaję, że znaczą dużo. o ile taka deklaracja coś dla ciebie znaczy.
17/12/2013 — 01:47
Hej, Jakobe, miej się dobrze, czuj się świetnie w tym nowym roku chociaż (proszę).
17/12/2013 — 11:57
jakobe, pozwól, że nie uwierzę :)
17/12/2013 — 12:17
ta intymnosc… w tym filmie… mozna zatesknic za taka
17/12/2013 — 14:55
a mnie to nierandkowanie cieszy szalenie! zatem, drogi ka, jesteśmy umówieni do kina. za lat pięć albo dwa.
17/12/2013 — 18:26
zo, obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy.
17/12/2013 — 18:38
pe, to jesteśmy umówieni.
18/12/2013 — 02:00
Tak sobie teraz myślę, że ciekawe, jakby wyglądały te bezsenne nocne sesje, gdybyś mieszkał z kimś, kto o tej porze hasa w najlepsze. Ja wlaśnie przebywam teraz w domu rodziców i wiem, że nieważne, o której się położę, moja mama zawsze musi iść spać grubo po mnie. To takie rodzinne sowie obyczaje, które wnoszą przy okazji sporo beztroski i ciepła w nawet najgorsze nocne momenty. Bo nieważne, co się dzieje w mojej głowie, dobiegające zza drzwi odgłosy kuchennego krzątania się i pomruków telewizora czy radia jakieś wrażenie bezpieczeństwa tworzą, także tego umysłowego. W sumie, obecność osoby śpiącej w pokoju czy nawet mieszkaniu działa podobnie. Przynajmniej na mnie.
Tak tylko chciałam się podzielić, może akurat?
A za słowo będę trzymać. Co raz dane, wypada wypełnić, nie? :)
18/12/2013 — 18:15
jakobe, a to dobrze;] a przypadki, iskry osobiście bardzo lubię. chociaż, właśnie przypomina mi się zdarzenie sprzed lat (może także trochę w związku z piękną historią zziajanego), kiedy to słyszę bardzo głośne stukanie do drzwi, otwieram więc i widzę strażaka w pełnym tak zwanym rynsztunku, który obwieszcza mi natychmiastową ewakuację budynku. a, ewakuacja, nie no spoko, ubiorę się szybciutko, chwycę w rączkę co trzeba i już mnie nie ma, normalnie. ale zaraz zaraz, jak mnie nie ma, przecież mam w domu chorych. chorych obłożnie. zaczynam myśleć, kombinować, jak by tu ojca, jak babcię, na linie, przez okno, przez balkon? wybiegam więc na balkon, sprawdzam możliwości, szukam liny (hę?), ale dostrzegam właśnie strażaka pod balkonem i wołam o pomoc. strażak komunikuje spokojnie, że zaraz się tym zajmie. dobrze, zaraz, myślę, czyli prawie natychmiast. mija minuta, mija druga, mija dziesiąta, w głowie zaczyna przewijać się fantastyczny film z wybuchowym zakończeniem. w końcu po trzydziestu minutach widzę przez okno, że stosowne ekipy wyprowadzają sąsiada wykrzykującego jakieś modlitwy i odzianego w kaftanik mało dziecięcy i pakują do karetki. okazało się, że sąsiad chciał nas wszystkich wysłać na orbitę. szczęśliwie nie poleciałam, ale te trzydzieści minut…
18/12/2013 — 19:28
*te
true story.
19/12/2013 — 08:34
zo, na mnie też działa kojąco – i obecność, i dźwięki, i światło. nie wyleczyłem się z pacholęcych przyzwyczajeń i zasypiam zawsze do filmu, radia albo przynajmniej do palącej się lampki. często odpalam radio bbc i tak leci przez całą noc. gdybym miał pralkę w sypialni, zasypiałbym do odwirowywania. gdyby odkurzacz się nie przepalał, zostawiałbym włączony na noc i zasypiał do jego szumu.
19/12/2013 — 08:37
caviale, to mnie się z kolei przypomina, że w oliwie kilka budynków dalej jeszcze do niedawna mieszkała, bo chyba już nie mieszka, elegancka pani, która regularnie zapominała kluczy do domu. potem często stała przed bramą, taka elegancka, i czekała aż któryś z sąsiadów ją wpuści. kilka miesięcy później dowiedziałem się, że to właśnie sąsiedzi jej nie wpuszczają. elegancka pani cierpiała na schizofrenię, nad ranem odkręcała gaz w mieszkaniu, wychodziła na klatkę i krzyczała, że ktoś próbuje ją otruć. podejrzewam, że ciężko było się wyluzować w tych okolicznościach.
19/12/2013 — 10:21
jakobe, zapewne tak było, ale my dla sąsiada byliśmy bardzo przyjaźni, to był jednorazowy incydent. w mojej historyjce skupiłam się raczej na postawie strażaka pod balkonem. strażakiem numer jeden natomiast był bill murray, tylko wypadł z czasu i nie skończył swojej kwestii;]
23/12/2013 — 07:12
jakobe, nie ma czego czytac o siodmej rano. ;]
23/12/2013 — 07:58
heh, poprawię się.
23/12/2013 — 08:05
obiecanki cacanki;]
23/12/2013 — 08:45
poszło sobie?
23/12/2013 — 17:36
jak straszyło, tak straszy. ale przyzwyczajam się, włączam billa i udaję, że śpię.
23/12/2013 — 18:22
słuchaj, bill billem, ale ja zamierzam wytaszczyć z kąta maszynę, cóś pomiędzy bieżnią a rowerkiem. o, taka na jakiej biegał „boba-san”;] kiedyś próbowałam i działało. poza tym ubieram się w sztormiaczek i maszeruję od molo do molo i do molo. nie śmiej się, empirycznie udowodniono, że po półgodzinnym marszu robi się w głowie „klik”, także polecam:] o innych sposobach nie opowiem.
24/12/2013 — 08:27
co oglądamy we swieta? szklana pulapke XX? co polecacie? :)
24/12/2013 — 08:49
wałkonie, niebieski ptak, słodkie życie, boccaccio’70, osiem i pół, giulietta i duchy. i dużo całowania pod jemiołą:]
24/12/2013 — 10:26
dużo felliniego. chomik będzie piszczał. :] to ja dodam allena, paryż, rzym i krym. zdrówka!
24/12/2013 — 11:38
powieje kasią tusk, ale co roku oglądam 'love actually’ :D
24/12/2013 — 13:44
Scrooged!:)
24/12/2013 — 16:34
tylko die hard
24/12/2013 — 16:40
co ja wogole gadam takich filmow jest wiecej np. szeregowiec ryan albo czas apokalipsy one moze nie sa taie ewidetnie swiateczne ale jak sie mocno skupic to przekaz jest typowo swiateczny
25/12/2013 — 03:11
dorzuciłbym jeszcze „in bruges”. wspaniały. być może najbardziej świąteczny spośród nieświątecznych.
25/12/2013 — 20:36
z love actually najlepsze jest – jak dla mnie – „loce actually… sucks!” niejakiego scuda, chyba świąteczny.
16/06/2015 — 22:09
Smutniejsze od tego co napisales jest tylko moje wyobrazenie sobie sytuacji, w ktorej osiemnastowieczny szkocki maloletni gornik zabija rodzine spiacych snem zimowym krolikow, zeby nie umrzec z glodu. Nie powinno zabijac sie rodziny krolikow, ktore smacznie spia, ale nie powinno sie rowniez umierac z glodu. Dziwne, ze tak mi sie to akurat skojarzylo z Twoim postem, chyba dlatego, ze mnie moje niemowle budzi 12 razy w nocy i bezsennosc robi mi z mozgu carbonare.
02/01/2016 — 00:03
jakie to ładne… jakie to nieznośnie smutne i ładne.