[131] już kiedyś pojawiła się tutaj notka pod tytułem poznań poetów, ale wiadomo, poznań daje radę, toteż notka pojawia się w wersji zremasterowanej, choć także w nieco innym kontekście. ale o innym za chwilę, najpierw o tym samym, czyli dwa słowa wstępu. pojechałem do poznania na festiwal poetycki, a dokładnie to pojechaliśmy we dwóch, z markiem kaźmierskim, szefem polsko-angielskiego wydawnictwa off_press, w którym to wydawnictwie niebawem ukaże się vienna high life (a więc to samo, co ostatnio, tyle że w języku królowej brytyjskiej). marek był zresztą wyjątkowo mocnym punktem wycieczki, już na dzień dobry w pociągu postawił na stoliku litrowego drinka w trzydziestu procentach złożonego z coli, w siedemdziesięciu procentach złożonego z wódki. no i tak to mniej więcej wyglądało do końca.
w poznaniu oczywiście poezja, oczywiście nadobne panny i alkohol, niczego nie brakuje. trzeciego dnia festiwalu miałem czytać swoje teksty obok bohdana zadury i dariusza sośnickiego, wobec czego z początku byłem – jak to się mówi – nieco obsrany pierogami. to znaczy myślę sobie: zadura, obok zadury jeszcze nie czytałeś, mansztajn, i raczej więcej sobie nie poczytasz, więc skupienie, chłopaku, skupienie i kurwa zen. ale to są zawsze takie pierwsze myśli, które później wspomina się z uśmiechem. wcześniej tego samego dnia, co jest właśnie tym innym kontekstem, odwiedziłem jeszcze poznańskie gimnazjum. miałem opowiedzieć o poezji i jak to właściwie ze mną było na początku. ułożyłem sobie nawet jakiś zarys planu w głowie, ale przecież – powiedzmy sobie uczciwie – nigdy nie wiesz, co tak naprawdę się wydarzy, gdy siadasz naprzeciwko dwudziestu sześciu podejrzliwych piętnastolatków. ty, poeta z jedną książką, niewyparzoną gębą i niedostatecznym podejściem pedagogicznym. pomimo kursów.
ale była moc, był groove and drive, młodzież słuchała, młodzież zadawała pytania i pomyślałem sobie wówczas, że to być może pierwsze takie moje spotkanie, które ma jakiś głębszy sens. gdy wracałem taksówką do hotelu, w słońcu okrutnym jak kwiecień, pysk mi się w środku uśmiechał.
21/05/2011 — 20:09
I świetnie. Alleluja i do przodu, jak mawia klasyk.
22/05/2011 — 00:23
„(…) w słońcu okrutnym jak kwiecień (…)”. za to subtelne nawiązanie do t.s.eliota masz u mnie browara, nawet jeśli raczej nie będę miała okazji Ci go postawić
22/05/2011 — 09:07
Stajesz sie wzorem dla niektórych, Jakobe, trzeba wziąć za to odpowiedzialność.
22/05/2011 — 12:11
bo Ty Jakobe nie wierzysz w polską młodzież – oni naprawdę czytają poezję, oni czytają Mansztajna :)
ha!
22/05/2011 — 20:49
Szkoda, że nie wspomniałeś wcześniej… Ja jednak z poezją na bakier raczej jestem i nawet lineupu nie sprawdziłem, a przecież pojawiłbym się jako fan bloga. Może za rok :)
23/05/2011 — 07:05
Szkoda że nie wiedziałem wcześniej
23/05/2011 — 11:07
„gdy wracałem taksówką do hotelu, w słońcu okrutnym jak kwiecień” – tak Sam Spade mógłby opowiadać, tylko dalsza część zdania już jest poza konwencją:)
23/05/2011 — 12:27
ten tekst jest potwierdzeniem dla mojej odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak lubię tego bloga? :)
23/05/2011 — 23:18
a przepraszam, czy bedzie mozna gdzies obejrzec materialy z festiwalu, zdjecia, ew. filmiki?
23/05/2011 — 23:21
no bo tak naprawde nie ma jednej oficjalnej trony festiwalu, a na stronie ck zamku cisza.
24/05/2011 — 14:13
m.sni, dzięki, nawet jeśli nie będę miał okazji go wypić.
magda, to nie będzie kokieteria z mojej strony, jeśli powiem, że w tej sytuacji nie chcę mieć z taką młodzieżą nic do czynienia ;].
24/05/2011 — 14:17
karolina, bogiem a prawdą – jeśli w cokolwiek wierzę, to przede wszystkim w młodzież. polską, ukraińską, czeską. wierzę w nią nawet wtedy, gdy czyta mansztajna.
kuba & pzn, mój błąd, urwanie przysłowiowej dupy miałem w okolicach wyjazdu i nie zdążyłem. może za rok, o ile będzie okazja.
24/05/2011 — 14:27
mafin, ktoś tam chodził i cykał, jedna pani (festiwalowa najwidoczniej) kręciła nawet kamerą, ale czy to gdzieś później trafiło/trafi – tego nie wiem. nikt nic nie mówił, ja nie pytałem.
24/05/2011 — 14:57
hmm, to jak cos znajde, to tutaj wkleje.
24/05/2011 — 22:41
Znam to uczucie. Uczyłam kiedyś krótko zupełnie nieliteracką młodzież polskiego. Takie tam praktyki do odpykania. Nieliterackość dzieciaków posunięta do tego stopnia, że człowiek się cieszył z bryk na stolikach. Zawsze to słowo pisane, które być może było czytane. I jakież było moje zdziwienie na jednej pamiętnej lekcji, „Ĺťal” Czechowicza na tapecie, i te dzieciaki, chylońskie cwaniaki z trzeciej d… Wyrywali się z interpretacjami, niegłupimi zresztą, jeden przez drugiego, jakieś niezrozumiałe zagęszczenie atmosfery, zjawisko paranormalne, ale jakie fajne. Pozdrawiam trzecią d.
26/05/2011 — 09:03
wystukalem sobie zal w goglach i mysle ze tez bym sie wyrywal z interpretacjami mocne dobre