Miesiąc: październik 2007

wybory

[32] zdecydowałem i jestem zdeterminowany. dwudziestego pierwszego pazia pójdę za głosem swojego małego, wewnętrznego obywatela, na moment pozwolę sobie odczuć brzemię zbiorowej odpowiedzialności za los tego smutnego jak listopadowa noc kraju i wybiorę, albo raczej – za mniejszym zagłosuję badziewiem. taki niestety deal chujowy, że miast głosować za, naród, a przynajmniej znaczna część tego narodu, zmuszona jest głosować przeciw. i ja także zagłosuję przeciw, bo mnie się bardziej nie podoba niż podoba. to znaczy, mnie się zawsze bardziej nie podobało niż podobało, ale teraz to mnie się nie podoba tak, że gdyby mnie się choćby w jednej dwudziestej trzeciej tak bardzo podobało jak mnie się nie podoba, mógłbym z krystalicznie czystym sumieniem i bez cienia osobistego wyrzutu wobec samego siebie pierdolić, jak to się mówi, równo i po całości, powiedzieć temu małemu, wewnętrznemu gnojkowi, żeby spieprzał na drzewo i samemu wyskoczyć na weekend na mazury popływać kajakiem albo w bory tucholskie na grzybobranie. ale nie, tym razem stawka jest poważna. albo ja, albo kurwa oni

dzień dobry, do widzenia

[31] w życiu każdego dorosłego nastolatka przychodzi taki moment, gdy musi spojrzeć twarzy w pysk, powiedzieć sobie już czas i w lewej dłoni maślankę mrągowską ściskając, w prawej zaś słoik ogórków konserwowych (symbole odwiecznej manichejskiej walki słonego ze słodkim), tonem pewnym acz zdradzającym to drobne wzruszenie, które wierci się w duszy, rzec do matuli: wychodzę, matulu, i prędko nie wrócę, i wyprowadzić się z domu

lost control

[30] zosia czyta dziennik tyrmanda, zapiski z komunizmu z roku pięćdziesiątego czwartego. rzecz, jak zdążyłem się zorientować, dotyczy właściwie nie tyle komunizmu jako takiego, co raczej ludzi w komunizmie, robaczków uwikłanych w zepsutym serniku. przede wszystkim upodobał sobie tyrmand tych pokracznych charakterologicznie, których z pasją, jednego po drugim, wyszydza. a wyszydza, należy podkreślić, podręcznikowo: krótko, błyskotliwie, dowcipnie, w tonie raczej pogardliwym. to oczywiście budzi w czytelniku szacunek. zosia twierdzi, że najciekawsze są jednak fragmenty o bognie, szesnastoletniej kochance trzydziestotrzyletniego podówczas tyrmanda, o której ów pisze, że jest głupia i że należy związek z nią czym prędzej skończyć, ale z którą skończyć nie potrafi i chyba też trochę nie chce, co przy całym tym braku czułostkowości tyrmanda nieco rozczula. mnie podczytywać tyrmanda nie wolno, zosia powiedziała, że mam swoje czytanki i niech się nie wtryniam póki nie skończy

o moich czytankach tyle: historia nocy i spiskowcy borgesa, i jeszcze the dying animal rotha. borges, mówiący głosem poety, jest momentami nawet poruszający (na przykład we wierszu oczekiwanie), lecz moja awersja do dużych, rozdmuchanych słów i serioznych tonów, z których uczynił sobie autor poetycką metodę, jest generalnie ciut silniejsza. do the dying animal stosunek mam na razie nieokreślony, chociaż podskórnie spodziewam się jakiegoś solidnego kopniaka w buzię, o którym, jeśli się wydarzy, nie omieszkam wspomnieć w kolejnym odcinku

od czasu do czasu lubimy także obejrzeć kurewsko dobry film. film kurewsko dobry to taki, który przytrafia się rzadko. jeszcze w strasbourgu poszliśmy z zosią do kina na czarno-biały control, historię niezmyśloną iana curtisa. control to właśnie taki film, kurewsko dobry, który nie bierze jeńców, a zawiesina niespokojnego oczekiwania na wystrzał unosi się w powietrzu jeszcze długo po wyjściu z kina. dobrych momentów do opowiedzenia byłoby aż nadto, dlatego nie będę nawet zaczynał. powiem tylko, że chłopaczkowi, który odegrał rolę curtisa, już za samą tylko pląsawiczną ekspresję na scenie należy się gromki szacunek. howgh

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑