[136] siedzę właśnie w holu hotelowym w berlinie. wespół z kolegą kwiatkowskim siedzimy, już spakowani i gotowi do drogi powrotnej. przez kilka ostatnich dni braliśmy udział w czymś, co po polsku nazywałoby transfer poetycki. dni spędzaliśmy w instytucie polskim w lipsku przy starówce, po jednej stronie my, po drugiej tłumacze z lipska i berlina, tłumacze tłumaczą, cośmy poprzywozili w książkach, my tłumaczymy, co mieliśmy w tym albo innym zdaniu na myśli. cała robota w praktyce przypomina ruchanie wiersza od tyłu za pomocą szczotki ryżowej, ale taka jest najwyraźniej cena wyjścia poza getto własnego języka. dekonstrukcja, rozkład, wykastrowanie z mocy i próba ponownej syntezy.
cały proces zwieńczył, jak to się mówi, wieczór autorski w lipsku, skąd nazajutrz wystartowaliśmy na festiwal poetycki w berlinie. z festiwalu – prawdę mówiąc – nie specjalnie skorzystaliśmy, zdążyliśmy tylko wpaść na spotkanie pt. nowy arabski świat (sic!), gdzie kilkoro młodych arabów czytało w swoim języku płomienne oracje do narodu. wysiedzieliśmy może 6, może 8 minut, po czym ruszyliśmy w miasto. berlin to takie trochę większe wejherowo, toteż wiadomo – sporo się dzieje. przypadkiem trafiliśmy na koncert barbary cuesty, która – może to był alkohol, z którym się nie rozstawaliśmy, a może coś innego – weszła nam gładko pod skórę. teraz, wyraźnie jeszcze rozchwiani po nocy, siedzimy w holu z odliczonym do wyjścia czasem, łysy facet rechocze do telefonu, młoda chinka stuka małymi palcami w ajfona, a nam trudno oprzeć się wrażeniu, że tych kilka dni to był wyjątkowo dobry czas.