Miesiąc: marzec 2011

pogwarki, cześć 6.

[122] odbyłem sesję zdjęciową. wiedeński high life niebawem wychodzi po angielsku i potrzebna była fotografia na okładkę. fotograf zdzisław zaprosił mnie do wielkiego jak hangar na f16 studia, posadził na dupie i kazał robić miny. w swoim repertoire posiadam trzy wyrazy twarzy: kontrowersyjne zamyślenie, konsternację połączoną ze wstrętem i głupkowaty erotyzm (może nawet bardziej homoerotyzm). jeszcze nie wiadomo, który z wyrazów trafi na okładkę, ale jedno już teraz jest pewne – królowa brytyjska nie zrozumie.

jeśli zaś mowa o konsternacji – parę dni temu wybrałem się na przegląd filmów przemysława wojcieszka. niektóre filmy lepsze, niektóre filmy gorsze, wiadomo – w polskim kinie nie ma reguły. sam wojcieszek jednak wrażenie robi przyjemne, opowiadał, że ostatnio kręci za pomocą aparatu fotograficznego i że piętnaście dni na zrobienie filmu to mnóstwo czasu. lecz zmieszał się nieco (być może rewidując przy okazji pogląd na temat tych piętnastu dni), gdy prowadzący zwrócił się do niego z prośbą, aby ustosunkował się do wypowiedzi jakuba żulczyka we wprost, iż powinien sobie za swój ostatni film wytatuować przepraszam na czole. takie momenty to są zawsze cenne momenty, które skrzętnie przechowuję w sercu.

zdziwieniom w ostatnim czasie nie było jednak końca. na zamknięcie tematu warto może odnotować jeszcze to, gdy w podwiniętych bojówkach i atmosferze wiosny wstąpiłem do kina i nie spodziewając się żadnego radykalnego przewrotu, najmniejszej usterki w starannie przygotowanym planie dnia, po dwóch godzinach w ciemnej i ciepłej przestrzeni wyszedłem na – proszę sobie wyobrazić – śnieg. w krótkich spodenkach. ale kurwa numer, pomyślałem, a myśl moja zatańczyła w powietrzu i trafiła mnie prosto w czoło.

zwierciadło

[a tymczasem nie powiedziałem jeszcze o innej rzeczy – parę tygodni temu na łamach magazynu zwierciadło wystartował plebiscyt kryształków zwierciadła. już samo brzmienie słowa kryształki niesie w sobie pewną wartość gratyfikacyjną – poczułem się jakby młodszy, może nawet smarkaty. artykuł, który stoi za nominacją, można z kolei przeczytać w tym miejscu, a głosuje się tradycyjnie, metodą smsową (2,46 pln). szczegółowe dane, gdyby ktoś miał ochotę, podaję w pierwszym komentarzu. są frykasy do zgarnięcia]

pogwarki, część 5.

[121] mariusz szczygieł powiedział w artykule, iż przeciętny nasz sąsiad pepik przeczytał w tamtym roku średnio 17 książek. siedemnaście. średnio. czyli jeden tytuł co trzy tygodnie. brzmi nieźle. w polandzie 17 książek to raczej ogólna średnia życiowa, nie wyłączając z tego lektur i podręczników szkolnych. taki żart, powiedzmy. w tym samym artykule napisał jeszcze szczygieł, że przeciętna, łączna liczba książek w czeskim domu to 246. policzyłem, jak bardzo jestem pod kreską, i wyszło, że trochę jednak bardzo. na stanie posiadam niecałe 170 książek, w tym tomiki, słowniki i magiczne albumy kucharskie o tym, jak gotować, nie mając ognia ani składników. tyle że ja w ogóle mam niewielkie mieszkanie, a w zanadrzu jeszcze ambicję, żeby gdzieś tutaj pierdolnąć – za przeproszeniem – jakuzzi, kino domowe i stroboskop sprzężony z empetrójką na wypadek, gdyby ktoś mnie kiedyś wziął z zaskoczenia i odwiedził z szampanem. inna sprawa, że podobno papier kończy karierę. tak przynajmniej twierdzi grzegorz hajdarowicz, wydawca przekroju. pięć lat, powiedział, pięć lat i koniec, finito, game over. napisałem już w tej sprawie do mariusza szczygła z prośbą, aby niezwłocznie poinformował o tym naród czeski, bo może naród czeski wciąż jeszcze nie wie. to żeby wiedział. pięć lat.

hot shots i osiemdziesiąt kilogramów chodzącej kokainy

[120] charlie sheen. ojciec nowożytnej imprezy. miłośnik orgii i zagorzały amator gimnastyczek z filmów porno. niedawny mąż denise richards, która – jak sama przyznaje – lubi to od tyłu, i obecny chłopak bree olson, która z kolei nie musi niczego przyznawać. człowiek-kokaina i antoni gaudi pokojów hotelowych w jednym. w ostatnich dniach także żyd z matki, o czym poinformował opinię publiczną w atmosferze zarzutów o antysemityzm, poddając tym samym swoją domniemaną żydowskość wyraźnie w wątpliwość. ojciec pięciorga. skandalista larry flynt to przy nim obecnie skromny publicysta.

ostatnie kilkanaście lat spędził charlie na dyskotece w manieczkach. niewiele go było w kinie, za to całkiem sporo w telewizji – za epizod w serialu cbs two and a half men dostawał gażę w wysokości 2 mln dolarów. to całkiem sporo. zwłaszcza biorąc pod uwagę, że tych epizodów było 177. ostatnio jednak stracił charlie kontrakt, wobec czego postanowił także zerwać ze swoim dotychczasowym życiem. zapowiedział, że koniec, finito, znudziło mu się, idzie w trzeźwość. a na do widzenia pozwał cbs do spółki z warner bros na 100 mln dolarów.

intensywnej działalności towarzyskiej charliego towarzyszy wykraczająca poza granicę stanów zjednoczonych uwaga mediów. charlie bije rekordy popularności, a wywiady z jego udziałem trafiają na listę internetowych best viewerów. wiadomo, wszyscy się o charliego martwią. albo właśnie zupełnie na odwrót – wszyscy charliemu kibicują. w dobie delikatnych rockendrolowców z grzywkami na bok i zardzewiałej konstrukcji świata skandalu utożsamia bowiem charlie klasyczny lejtmotyw lat siedemdziesiątych. prawdziwy, literacki niemal rozpierdol, dla którego najlepszym komentarzem jest zdanie z niedawnego obrazka: when i die i want charlie sheen’s life to flash before my eyes.

bibliocamp

[taka biblioteka to z reguły wiadomo: książki, cisza, ewentualnie tańsze ksero. w gdańsku w miesiącu marcu panuje jednak nowy zwyczaj – w wojewódzkiej bibliotece miejskiej w miesiącu marcu odbywa się bowiem cykl krótkich spotkań z trójmiejskimi blogerami i blogerkami. program można znaleźć tutaj. dlaczego o tym mówię – dlatego, że jutro, czyli 15 marca o godz. 18:00, tamże właśnie (gdańsk, mariacka 42) odbędzie się spotkanie z autorem tego bloga, czyli ze mną, za które już teraz najmocniej państwa przepraszam]

chuj z rembrandtem*

[119] teza tej notatki brzmi: jeżeli wysunąć głowę przez zasieki własnego ogródka, rychło zarobić butem ignorancji można w pysk. albo inaczej, już bez zawoalowanej metaforyki: zapanował w społeczeństwie zasadniczy deficyt wstydu. można odnieść wrażenie i nie będzie to wrażenie pozorne, że aktualnie wydarza się w kraju coś na kształt dyskretnej rewolucji intelektualnej, która bez większego rejwachu i manifestacyjnych haseł winduje ignorancję jako wiodącą w społeczeństwie postawę intelektualną. książki stały się chujowe i nudne, a ogólnie pojęta roztropność myślowa jest skutecznie wypierana przez umysłową powściągliwość. powiedzieć dziś, że rembrandt van rijn to belgijski piłkarz albo że powietrze składa się w większości z wody – nie jest już obarczone jakimś szczególnym ryzykiem społecznym. chuj z rembrandtem, chuj z powietrzem.

w całej tej sprawie nie chodzi jednak o to, że się ludziom systematycznie myli przynajmniej z bynajmniej ani nawet o to, że ogólny poziom wiedzy w społeczeństwie upadł na mordę i kwiczy, a liczba ignorantów poszybowała na złamanie karku (tutaj bowiem, jak sądzę, proporcje pozostają względnie stałe) – a o to właśnie, że ignorancja tanecznym krokiem weszła do mainstreamu i już nawet nie jest wstyd. teraz można pójść do telewizji i z braku elementarnego pojęcia o świecie uczynić rewię na lodzie i jeszcze dostać oklaski od prowadzącego. wszystko bez cienia żenady. w tym miejscu pojawiają się słowa-wytrychy: standardy, społeczna introspekcja, chuj z rembrandtem, sprzężenie zwrotne. nie trzeba być profesorem nauk społecznych, żeby je sobie połączyć w logiczną, przyczynowo-skutkową całość i skonstatować ponuro: czyli w sumie przejebane.

*bezpośrednią inspiracją do napisania tej notki był program polowanie na singla, po którym kolejny rubikon został przekroczony. uwaga: wejście na własną odpowiedzialność. powodzenia.

co lubi jeść anita werner

[internet, wiadomo – świat przypadkowych spotkań, osobliwych tradycji i preferencji. w tym tygodniu najciekawsze wpisy przy (jak sądzę – akcydentalnych) wejściach na domenę jakobe.art.pl z wyszukiwarek to: najbardziej fotogeniczny schron; kurski ty chuju; człowiek który chodzi po ścianach; co lubi jeść anita werner; stopy język a jama ustna; jebać policję i pzpn]

chopin. new romantic

[118] jak wiadomo, jakiś czas temu ministerstwo spraw zagranicznych rządu polskiego przy współpracy z polską ambasadą w berlinie wydało komiks o chopinie, prace nad projektem trwały podobno dwa lata. komiks, wymyślony i narysowany przez polskich i niemieckich artystów, składa się z ośmiu (czy siedmiu – właściwie trudno orzec) pomniejszych historyjek, które w jakiś tam sposób umiejscawiają fryderyka chopina (tego pianistę) w obecnej infrastrukturze kulturalnej. rzecz pewnie przeszłaby bez echa, gdyby nie historyjka krzysztofa ostrowskiego (tego z ckod), który w kilku miejscach używa brzydkich słów, takich jak: kurwa, cipa, chuj, ja pierdolę, cweloholokaust, wobec czego – nie mogło być inaczej – podniosła się w kraju nad wisłą histeria jak stąd do werbęgęcina, że za publiczne pieniądze ktoś sobie ulepił kulkę gówna. w całej tej sprawie, równie mocno jak ogólnokrajowe oburzenie z powodu kilku cip i kurew, bawić może fakt, że przedmiotem sporu są właśnie rzeczone kurwy, a nie na przykład jakość całego przedsięwzięcia. komiks jest bowiem raczej dosyć średni, a to za sprawą miałkich i pozbawionych nerwu narracji (grafika jest niemal bez wyjątku zajebista), które robią historyjkom wyraźnie gorzej niż lepiej, wobec czego nasuwa się refleksja: ej, serio? dwa lata na coś takiego? no kurwa. tym niemniej jednak, sprowokowany ponurymi zapowiedziami msz-u (jak się okazuje – nieaktualnymi już, chociaż nigdy do końca nie wiadomo), że komiks zostanie komisyjnie przepuszczony przez niszczarkę do papieru, a następnie zjedzony przez specjalnie do tego powołaną komisję – zamieszczam link od anonimowego czytelnika z komiksem właśnie. ale jak ktoś mnie później zapyta – nic nie wiem, wszystkiego się wyprę.

Copyright © 2024 jakobe mansztajn: stała próba bloga

Theme by Anders NorenUp ↑