(aha, no i będzie dodruk wiedeńskiego high life’u. w ciągu tygodnia książka na powrót trafi do sprzedaży; będzie dostępna we wszystkich najlepszych księgarniach w europie i na stronie wydawcy. poza tym zapuściłem włosy i przed snem regularnie wypijam szklaneczkę czystego absyntu. zasypiam, nie dopiwszy)
Page 13 of 19
trzeci element
[83] jeśli miałbym coś powiedzieć, gdy rok znów zatoczył koło, to powiedziałbym, że owszem, był to rok pracowity, pełen zwrotów, spektakularnych wywrotek i paru pomniejszych sukcesów. wyszła książka, to jest zawsze fajne, tym bardziej, że nadal się jej nie wstydzę i miałbym ochotę wydać kolejną. nie sądzę jednak, abym planował książkę poetycką, albowiem od ponad dwóch lat napisałem równo dwa wiersze i tak się składa, że oba wczoraj. teraz patrzę na nie i myślę, że jeśli tak dalej pójdzie, jeśli ktoś porządnie nie walnie mnie w pysk, zmieniając doszczętnie dykcję, wówczas mógłbym stworzyć nowy rodzaj w poezji, którego związek z poezją polegałby na tym, że ów rodzaj stanowiłby jej całkowite zaprzeczenie. ale to jakby na marginesie rozważań. inna rzecz, o której chciałem, to ponure wrażenie, że książka – pomimo swojego chwilowego nimbu – jako taka nigdy niczego nie zmienia. kiedyś czerski trafnie powiedział, że jedyny przykład książki, która cokolwiek w czyimkolwiek życiu zmieniła, to amok krystiana bali. kto nie wie, o co chodzi, ten niech sobie wpisze.
poza tym otworzyliśmy spółdzielnię, o której jest coraz głośniej na mieście: pół roku działalności i już robimy bałagan. ruch w spółdzielni doskonale zastępuje ruch w moim świecie prywatnym, wobec którego coraz bardziej się oddalam i na pytanie co u mnie odpowiadam, że naprawdę nie wiem, i jest to jedyna uczciwa odpowiedź. wracam po nocy do domu, w którym straszą upiory ubrań rzuconych na podłogę i jedną mam tylko myśl: pójść spać. obawiam się tylko, że któregoś razu po przebudzeniu powiem sobie, iż całe to zaangażowanie było na wyrost, rzucę spółdzielnię i wyjadę do japonii.
do tego korespondencja – kolejne numery są coraz lepsze i to nie dlatego, że jest w nich coraz więcej przekleństw, ale dlatego, że jest w nich coraz więcej przekleństw, które znajdują się na właściwym miejscu. myślę o wyrazie społecznego niezadowolenia, kontestacji głupoty i kiepskiej literatury. ponadto wyszliśmy wreszcie do ludzi, z hermetycznego pisemka w dość krótkim czasie przeistoczyliśmy się w pisemko mówiące ludzkim językiem, któremu dodatkowo wyrosły zęby. oczywiście znać trzeba proporcje, w dalszym bowiem ciągu jesteśmy kwartalnikiem, kwartalniki nie mają takiej mocy, ale zostaje przecież kolejny rok. za rok, o ile śmierć się we mnie nie rozgości, spotkamy się w tym samym miejscu i wtedy pogadamy.
poza zasadą lansu, video
(póki pamiętam: na stronie festiwalu poza zasadą lansu udostępnione zostały materiały wideo ze spotkań i tutaj na przykład można obejrzeć rozmowę z mansztajnem, to znaczy ze mną, w której nie wypowiedziałem bodaj ani jednego słowa prawdy)
wyszedł wiedeński
[82] książka się wyprzedała, wiedeński high life poszedł do ludzi, nie ma już nic. z jednej strony fajnie, z drugiej zaś zupełnie niefajnie. w momencie, w którym jęły się ukazywać recenzje i to recenzje niezwykle dla mnie przyjemne, dokładnie w tym momencie książka wychodzi z obiegu. istnieje opcja, aby zrobić dodruk, tyle że taka opcja wymaga nakładów natury materialnej, podczas gdy wydawnictwo boryka się z problemami tej samej natury, wobec czego niewiele aktualnie wiadomo. tyle chciałem państwu powiedzieć – niejako w odpowiedzi na pytania – w ten piękny, grudniowy poranek roku pańskiego jeszcze dwa tysiące dziewiątego, hej!
niedźwiedź grizli
[81] jakiś czas temu kolega z wrocławia, przemek witkowski, zaprosił mnie na mikrofestiwal poezji, a jako iż ja sobie zaproszenia na festiwale zawsze niezwykle cenię, toteż z miejsca odpowiedziałem, że nie ma sprawy, kolego witkowski, będę, przyjadę, wystąpię. dopiero później do mnie dotarło, że wrocław, czyli miasto, w którym festiwal się odbywał, nie jest znowuż aż tak blisko trójmiasta i pożałowałem, że kolega witkowski swojej imprezy nie organizuje jednak w tczewie. poezja tczew festiwal 2009 – tak mógłby się ów nazywać. tak czy inaczej, mając w pamięci, że ja sobie zaproszenia na festiwale zawsze niezwykle cenię, zdecydowałem, że nawet wrocław, który jest oddalony od trójmiasta (w zależności od połączenia) od siedmiu i pół do dwunastu godzin, nie jest w stanie zmienić moich przekonań. pojechałem więc, wystąpiłem, w międzyczasie michał płaczek wielokrotnie próbował mnie poderwać, wreszcie wróciłem na dworzec, kupiłem herbatę w automacie, a w okienku obok – bilet na pociąg w wagonie sypialnym.
w wagonie sypialnym już czekał na mnie wielki jak kurwa mać niedźwiedź grizli niezdarnie wciskający przyciski maciupeńkiego telefonu. gdy wszedłem do przedziału, siedział na najniższej pryczy i tylko spojrzał na mnie leniwie spod tej swojej grzywy bujnej, skinął kulturalnie głową i tyle. żadnych przygód między nami nie było, powiedzieliśmy sobie jedynie dzień dobry i do widzenia, i oto cała nasza interakcja na dziewięć godzin podróży. powiem szczerze, że ja sobie takie milczące znajomości w środkach komunikacji zawsze cenię najwyżej. o niebo niebezpieczniejszy okazał się facet, który wszedł do przedziału jako ostatni. facet z pozoru niegroźny, niski, siwy, o cienkim głosiku i ogromnej torbie na laptopa, w której – jak sądziłem i jak sądzę nadal – transportował pocięte na kawałki zwłoki swojej żony. niebezpieczeństwo faceta o cienkim głosiku polegało na tym, że gdy wreszcie pogasiliśmy w przedziale światła, każdy przy swojej pryczy, wówczas spode mnie, to znaczy ze środkowego łóżka jęły dobiegać apokaliptyczne odgłosy: facet o cienkim głosiku zaczął sążniście chrapać. zaczął chrapać w wagonie sypialnym, za który własnymi pieniędzmi zapłaciłem sto trzydzieści polskich kurwa złotych. myślałem, że go zabiję, że wezmę tę swoją nogę i gołą stopą przycisnę mu gardło do łóżka, aż przestanie skurwysyn oddychać, i gdy już decyzję powziąłem, gdy po próbach ciumkania, gwizdania i ciumkania i gwizdania stopa moja coraz odważniej wędrowała w stronę jego szyi, facet zamarł. dosłownie przestał sygnalizować czynności życiowe, co na chwilę wzbudziło we mnie myśl, że być może stopa moja już się na jego szyi dawno zadomowiła i że – mówiąc krótko – zabiłem człowieka. przyjrzałem się facetowi baczniej, w ciemności wytężyłem oko i nic, zero, cisza. niedźwiedź grizli w dalszym ciągu spał snem niemowlaka, zwłoki żony w torbie na laptopa nie zachichotały radośnie, nic się nie stało, wróciłem więc do pozycji, pomyślałem ależ tu kurwa duszno i w mig zasnąłem.
gdy się obudziłem, faceta już nie było. na najniższej pryczy siedział tylko niedźwiedź grizli, który wielkimi jak snickersy palcami próbował napisać coś w telefonie.
poza zasadą lansu, chociaż w warszawie
[80] a jeśli kogo najdzie chęć, to w najbliższy poniedziałek (23.11) rusza w centrum sztuki współczesnej we warszawie festiwal pt. poza zasadą lansu. festiwal potrwa pięć dni, a jego formuła opiera się na cyklu pogadanek z literatami, co – jak sądzę – o dwa niebieskie kwadraty jest lepsze, niż klepanie intymnych fragmentów swojej twórczości w stronę bogu ducha winnych słuchaczy. pomimo tego, iż osobiście nie mam nic do powiedzenia, zapraszam również na spotkanie ze mną, które odbędzie się w rzeczony poniedziałek o godz. 19:00. cały plan tutaj: pozazasadalansu.pl.
pogwarki, cz. 3
[79] nowa płyta kultu to zagadka. muzycznie nie ma się do czego przyczepić, to znaczy być może jest do czego, ale kogo to obchodzi, skoro słucha się pysznie. pyszne są i sekcja dęta, i perkusja, i gitara prowadząca. jakiś półprzytomny gryzipiórek z polityki napisał w internecie, że tak jak dobrze się nowa płyta kultu zaczęła, tak nie starczyło energii na drugą połowę. ja bym powiedział, że tak jak się dobrze zaczęła, tak w drugiej połowie jest jeszcze lepsza, albowiem poza walorem muzycznym (skazani, to nie kraj moich snów czy karinga) pojawia się ciekawy element sentymentalny (jak choćby w kiedy ucichną działa albo podejdź tu proszę). rzeczoną zagadkę stanowi natomiast warstwa liryczna, albowiem kazikowi najwyraźniej nie do końca się chciało, toteż nierzadko idzie ów na skróty: pojawiają się liczne powtórzenia (jakby z braku lepszego pomysłu) czy incydentalna anemia i mętność znaczeniowa. zagadka polega na tym: czy rozprężył się nadto kazik w obszarze języka jako takiego i za bardzo popuścił cugli, czy może hiszpańskie powietrze rozleniwia i nie ma komu nad biurkiem ślęczeć, czy otóż właśnie jedno i drugie? oczywiście nie dramatyzuję, jest hurra! najlepszą płytą kultu od długiego czasu, a są momenty (i nie są to momenty rzadkie), gdy doprawdy jest wybornie jak za starych, dobrych. stare, dobre zresztą wcale nie są takie odległe, o czym niech zaświadczą choćby ten albo ten numer. ach, kurwa.
z frontu
(drodzy państwo, na wirtualnej polsce ukazał się dzisiaj wywiad, w którym zabieram głos. wywiad dotyczy m.in. kwartalnika korespondencja z ojcem, to jest gazety, przy której robię i której najnowszy numer od dnia dzisiejszego dostępny jest w empikach. państwa uwadze szczególnie polecam jednak nie sam wywiad, ale komentarze pod wywiadem. w zasadzie wszystkie są świetne*. całość do przeczytania tutaj)
*jeśli miałbym jednak wybrać lidera, postawiłbym na wypowiedź niejakiego ubu, który mówi: POLSKÄ JUĹť COFNÄLIŚCIE O SETKI LAT W ROZWOJU PIEPRZONE PEJSATE OSZOĹOMY. ALE NARĂD SIÄ OBUDZI BO JEST „JAK LAWA ZEWNÄTRZ CUCHNÄCA PLUGAWA WEWNÄTRZ GORÄCA WRZÄCA CZYSZCZÄCA …..
pogwarki, cz. 2
[78] tadek dąbrowski dostał nagrodę kościelskich. to fajne, tutaj podpiszę się pod czerskim, który powiedział Bardzo mnie ta wiadomosc ucieszyla: nie tylko ze wzgledow towarzyskich, ale i z uwagi na olbrzymi szacunek, jaki mam dla poezji Tadeusza i konsekwencji, z jaka podaza obrana droga. cieszę się, gratuluję i kibicuję dalej. tymi samymi słowy skomentowałbym nike dla tkaczyszyna-dyckiego. wprawdzie najnowszej książki dyckiego jeszcze nie czytałem, ale przy całej mojej podejrzliwości wobec książek, których nie czytałem, nie sądzę, aby ta miała być chujowa, tym bardziej, że jedenaście poprzednich to poezja czystej wody. takoż cieszę się, gratuluję i kibicuję dalej.
o nagrodzie dla obamy mógłbym opowiadać godzinami, dlatego nawet nie będę zaczynał. powiem tylko krótko: nobel to kurwa.
nowa korespondencja
(dziś, czyli 2 pazia 2009 roku w poznańskim klubie dragon odbędzie się spotkanie z redakcją kwartalnika korespondencja z ojcem. w trakcie spotkania redaktorzy korespondencji porozmawiają o idei, jaka leży u podłoża pisma, a także aktualnej kondycji dróg i literatury w polsce. po spotkaniu odbędzie się slam poetycki z nagrodą główną wynoszącą 200 pln. start o 20:00)
pogwarki, cz. 1
[77] ken kesey powiedział, że byłby nie napisał lotu nad kukułczym, gdyby regularnie nie kurzył haszu, ale przede wszystkim nie łykał lsd. to samo o swoich książkach powiedzieli burroughs, leary i ginsberg. ciekaw jestem, czy stefan chwin podczas pisania hanemanna też przypadkiem nie kopcił zioła, chociaż jak na chwina patrzę, mijając go niekiedy w pasażu dworcowym, to naprawdę nie wydaje mi się. swoją drogą, jak już jesteśmy przy chwinie, to należałoby przejść do huellego, a od huellego do basi piórkowskiej, która powiedziała niedawno, że książki o gdańsku to są książki zawsze pełne historii powszechnej – jak nie historii drugiej wojny światowej, to przynajmniej historii komunizmu i jego upadku, co w niej najwidoczniej wzbudza pewien sprzeciw, albowiem postanowiła napisać książkę o gdańsku, w której niemcy po raz pierwszy nie będą strzelać do polaków. to jest fajne, książka być może ukaże się jeszcze w tym roku, chociaż basia mówi, że być może w tym roku właśnie się raczej nie ukaże i ukaże na początku kolejnego. nie sądzę jednakoż, aby basia brała lsd, co w jej przypadku – mam wrażenie – nie będzie konieczne do tego, aby książka była dobra.
w sprawie
[76] a dokładnie w odpowiedzi na recenzję w telewizorze – kilka sprostowań: 1) nie jestem już takim aktywnym blogerem, jakim chciałbym być. mam nadzieję, że za jakiś czas ostatecznie odgruzuję się i wrócę do formy, ale jeszcze nie dziś, nie jutro; 2) cykl z siwym niewiele ma wspólnego – tak sądzę – z estetyką wierszy marcina świetlickiego, którego lubię, ale z którego wyrosłem wraz z wejściem w pełnoletność. siwy to jest koncept niepowiązany, oderwany, a że przebija przezeń melancholia i tęsknota za minionym, to to jeszcze za mało, żeby mówić o pokrewieństwie ze świetlickim. poza tym świetlicki pozuje, a ja usilnie staram się wręcz przeciwnie; 3) i mansztajn, nie majnsztajn, jak się tam komuś raz czy drugi powiedziało.
poza tym fajnie, celnie, bez zbędnej dramaturgii.
inwokacja do szatana
[75] podobno w najbliższy wtorek na tvp kultura powiedzą coś o „wiedeńskim high life’ie”. nie wiem, na ile to prawda, a na ile próba stworzenia zamieszania wokół stacji, ale taką wiadomość otrzymałem i zamierzam ją sprawdzić (dla zainteresowanych: 15 września, godz. 1830, program „czytelnia”).
z innej beczki – w ostatnim czasie wpadłem do jeziora bez dna, ale rychło się wygramoliłem. spłonął mi bowiem komputer typu notebook, z którym byłem poważnie zakumplowany, i z prochu nie chciał powstać. człowiek z moimi przyzwyczajeniami nie jest w stanie funkcjonować bez komputera dłużej niż 72 godziny, dlatego jąłem poważnie myśleć o dwumiesięcznych warsztatach zen w beskidach, żeby nie oszaleć. później pomyślałem, że skoro przyznaję, że mam problem, to może powinienem pojechać do davos na wypoczynek połączony z terapią. zaskakującym zrządzeniem losu nazajutrz znalazłem w szufladzie nówkę sony vaio i och, kurwa – pomyślałem ciepło – do diabła z leczeniem.
wizytówka
[74] w chwilach zadumy niezmiennie milczę. kolega, którego nie widziałem 30 lat, powiedział – cytuję – że nikt mi teraz nie przypierdoli z komentarza, ponieważ wydałem niezłą książkę. nic nie odpowiedziałem i jedynie zadumałem się nieco, chociaż język podpowiadał: gdy najdzie ochota na przypierdolenie z komentarza, powód to jest akurat najmniejszy problem. dopiliśmy po szklance soku z kartonu i ów na końcu wręczył mi talizman, białą wizytówkę z czarnym jak smoła napisem jebać policję i zarząd pzpn. do teraz nie wiem, co o tym myśleć.
wiersz świątecznej
[73] od wczoraj dzienna liczba odwiedzin na tym blogu potroiła się i teraz nie wiem, czy to kwestia tego, że nagle stałem się ciekawszy, czy tego, że mój tekst został wydrukowany we wyborczej, czy może tego, że nagle stałem się ciekawszy i przy okazji mój tekst został wydrukowany we wyborczej. tak czy inaczej, próbując jakoś się tutaj odgruzować i zważywszy na te dodatkowe dwieście procent, mówię to państwu, mimo iż poza pochwaleniem się nie mam specjalnego powodu